W
niewielkim miasteczku pod Warszawą na werandzie swojego rodzinnego domu siedziała
młoda dziewczyna. Miała dwadzieścia osiem lat, ale była samotna. Nigdy
nie uważała się za chociażby ładną kobietę. Mimo kilku zmian wciąż
uważała się za zwyczajną, mało istotną osobę. Od zawsze stroniła od
zawierania bliższych kontaktów, w obawie przed odtrąceniem, wyśmiewaniem
mimo, że to były tylko jej wymysły.
Poza ojcem i o siedem lat młodszym bratem nie miała nikogo.
Cofnijmy się jednak o jakieś dziewięć lat
Z najbliższym przyjacielem straciła kontakt jakiś czas temu, dokładnie to na krótko przed maturą. Wszystko z powodu Bartka jej chłopaka. Ponad rok temu pokłóciła się z Maćkiem o swojego chłopaka. Szymczyk twierdził, że Bartek to krętacz i manipulant, co Uli się nie podobało.
- Nie masz racji - krzyczała.
- Kobieto przejrzyj na oczy. Ten cały Dąbrowski to oszust, krętacz i manipulant - próbował tłumaczyć jej Maciek.
Lecz
ta nie chciała go słuchać. Uważała za kompletne bzdury to co mówił
przyjaciel. To zaważyło na ich przyjaźni, przestali się ze sobą odzywać.
Wkrótce słowa Maćka miały się okazać prawdą. Szkołę średnią skończyła z
wyróżnieniem i bez problemu dostała się na wymarzone studia, a Bartek
postanowił pójść do pracy. Ulka nie bardzo to rozumiała, ale nie
wtrącała się w decyzje chłopaka. Jednak z czasem okazało się jaka to
praca.
Bartek
trudnił się, jeżeli tak można nazwać to co robił, a mianowicie na
zlecenie jednej z grup przestępczych kradł samochody lub je okradał
jeśli taka była potrzeba. I gdy pewnego dnia do domu państwa Cieplak
zapukała policja w poszukiwaniu Dąbrowskiego wszystko wyszło na jaw, mało tego okazało się jakże
chłopak był jej wierny. Na pytanie Józefa dlaczego szukają go u nich usłyszał, że takie mają informacje.
Na kilka dni po jego aresztowaniu w ich domu zawitała matka Bartka z wiadomością, która zwaliła Ulę i jej rodzinę na kolana.
- Panie Józku co ja teraz pocznę?
- No cóż pani Dąbrowska już teraz niewiele, on musi odpowiedzieć za swoje uczynki - usłyszała w odpowiedzi.
- Ma pan rację, ale przecież to moje dziecko. A teraz jeszcze gdy okazało się, że Bartuś zostanie tatą...
- To...to on będzie mieć dziecko? - przerwała kobiecie Ula.
Dąbrowska tylko skinęła głową potwierdzając, a dla Uli tego było za wiele. Wybiegła do swojego pokoju.
Od
tego dnia przepłakała kilka dni i tyleż samo nocy. Nie płakała nad
utraconą miłością, bo zrozumiała, że jej nie było. Ona płakała nad
własną naiwnością, głupotą, łatwowiernością i utratą przyjaciela.
Wiedziała, iż tej przyjaźni już nie odzyska. Maciek podjął studia na
uczelni we Wrocławiu, a pół roku później dotarła do niej wiadomość o
jego wyjeździe na zagraniczną uczelnię w ramach wymiany studenckiej.
Gdy w końcu doszła do równowagi psychicznej swój czas dzieliła między dom a uczelnię. To poświęcenie nauce zaprocentowało, ukończyła je z wyróżnieniem, a mimo to nie czuła się szczęśliwa. Ta samotność coraz bardziej jej dokuczała. Trzy miesiące po odebraniu dyplomu znalazła pracę w banku. W końcu mogła nieco zmienić swoją garderobą, zmienić okulary na modniejsze. Aparatu pozbyła się na krótko przed ukończeniem studiów.
Praca w banku na stanowisku kasjerki nie była szczytem jej marzeń, ale lepsza taka niż żadna. Pracowała tam już cztery lata, swoje obowiązki wykonywała sumiennie, ale tak jak podczas studiów nie było nic więcej tak też działo się teraz. Jej każdy dzień wyglądał tak samo dom, praca, dom i tyle. Nie umawiała się z nikim, w jakimś sensie nawet i przywykła do tej swojej samotności.
- Córcia powinnaś wyjść do ludzi - usłyszała kiedyś od ojca.
- Tato, ale przecież wychodzę. Rano wstaję jadę do pracy, tam mam kontakt z innymi przez osiem godzin - odparła.
- Nie
o tym mówię. Powinnaś umawiać się na randki, spotykać z koleżankami, a
nie siedzieć w domu całymi popołudniami. Jesteś młoda najwyższy czas
abyś założyła rodzinę, abyś była szczęśliwa. Spójrz na Jasia on jest już
po zaręczynach z Kingą, a jest młodszy od ciebie o siedem lat.
- Ale ja jestem szczęśliwa i jest mi tak dobrze - próbowała przekonywać. Tylko pytanie kogo chciała przekonać siebie samą czy ojca.
-
Ula, dziecko ty powinnaś zacząć żyć własnym życiem, poznać jakiegoś
wartościowego mężczyznę, zakochać się, wyjść za mąż, zamieszkać na
własnym - argumentował ojciec.
Ula
w duchu przyznawała rację ojcu, ale też przez te kilka lat nauczyła się
bycia samą. Chociaż czasami czuła samotność, lecz szybko tłumiła ją w
sobie.
- Po co ci kolejne rozczarowanie, lepiej jest jak jest - wmawiała sobie.
Mimo
tego co próbowała wmówić samej sobie gdzieś tam w podświadomości
marzyła o pięknej, prawdziwej, spełnionej miłości. Lecz to były tylko
marzenia, bo po chwili przychodziło coś w rodzaju zwątpienia i brak
wiary aby to o czym marzy miało się spełnić. I tak na tych jej
rozmyślaniach czas płynął nie ubłagalnie, aż któregoś dnia miało wydarzyć
się coś co odmieni jej los.
Była środa albo czwartek, ale czy to takie istotne co to był za dzień? Ważne było, że nie zaczął się najlepiej i nic nie wskazywało na jego poprawę.
Najpierw
zaspała do pracy przez co nie zdążyła na autobus, gdy nadjechał
następny po przejechaniu jakiś może dziesięciu minut utknęła wraz z
innymi w korku spowodowanym wypadkiem, skutkiem tego do pracy dotarła z
około dwugodzinnym opóźnieniem. W samej pracy też nie było najlepiej,
najpierw reprymenda ze strony szefostwa później pretensje klientów, że
musieli czekać i tak przez cały niemal dzień. Gdy już myślami była, że
koniec dzisiejszego dnia i będzie mogła wrócić do domu do banku wszedł
zdyszany młody mężczyzna.
- Uff zdążyłem - usłyszała.
- Przepraszam pana, ale my już zamykamy - odparła niezbyt uprzejmie.
- Proszę
panią, ja wiem już późno i zamykacie, ale ja muszę zrobić ten przelew
jeszcze dzisiaj. To moje być albo nie być, to kwestia życia lub śmierci
oczywiście mojej - mówił mężczyzna błagalnym głosem.
Ula
westchnęła i mimo zmęczenia dniem dzisiejszym postanowiła pomóc
człowiekowi. Młody mężczyzna podziękował jej za pomoc i opuścił placówkę
banku. Przez to wszystko miała ponad godzinę do autobusu postanowiła
się przejść po parku. W pobliżu gdzie pracowała był Park Skaryszewski
lubiła czasami spacerować alejkami tego parku wśród bujnej zieleni oraz
siadać w pobliżu sztucznego wodospadu i rozmyślać.
Tak też było i tym razem, lecz o ile zawsze jej rozmyślania były związane z jej rodziną, życiem tak tym razem było inaczej. Jej myśli wciąż krążyły wokół mężczyzny z banku.
- Ale
przystojny był ten mężczyzna. Brunet, a jego spojrzenie magnetyzujące,
gdy tak na mnie patrzył nie umiałam mu odmówić, oczy były chyba koloru
szarego albo coś takiego. A te dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechnął
tylko dodawały mu uroku. Głos miał taki przyjemny. Jak ja bym chciała
aby ktoś taki mnie pokochał. Ale cóż to nierealne. Ciekawe czy jeszcze
go kiedyś spotkam. Cieplak zejdź na ziemię. Był akurat miły bo tego
wymagała sytuacja i nic więcej. Ktoś taki jak on zapewne nie jest
samotnym człowiekiem. Na pewno na żonę albo chociażby narzeczoną.
Od tego dnia minął tydzień, ów mężczyzna nie pokazał się więcej w banku. I chociaż Ula starała się o nim nie myśleć to zwłaszcza wieczorami przed oczami widywała jego obraz.
Aż
jednego razu wychodząc z pracy ujrzała go po drugiej stronie ulicy.
Stał oparty o swój samochód w chwili jak ją zobaczył ruszył w jej
kierunku, a w ręku trzymał bukiet kwiatów.
-
Dzień dobry pani, chciałem jeszcze raz podziękować za pomoc tamtego
dnia oraz przeprosić i wyjaśnić dlaczego zjawiam się dopiero w dniu
dzisiejszym. I tak jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc i przepraszam,
ale następnego dnia wczesnym rankiem musiałem wylecieć do Włoch w celach
służbowych - tłumaczył się mężczyzna i wręczył jej bukiet.
- Nie musi mi pan dziękować, po prostu wykonywałam swoją pracę - odparła przyjmując bukiet - A i przeprosiny przyjmuję chociaż również nie są potrzebne - dodała
- A czy da się pani zaprosić na filiżankę kawy? - odezwał się widząc jak Ula ma zamiar pożegnać się i odejść.
- Przykro mi, ale nie umawiam z nieznajomymi - usłyszał w odpowiedzi.
- Marek, Marek Dobrzański - przedstawił się i wyciągnął w jej kierunku dłoń.
- Ula, Ula Cieplak - również przedstawiła się i uścisnęła jego dłoń.
- Więc skoro już się poznaliśmy, to może teraz da się pani zaprosić na małą kawę - Marek nie ustępował.
Przez
ten tydzień, gdy był we Włoszech prawie każdego dnia myślał o kobiecie z
banku. Miał nie odparte wrażenie, że to spotkanie nie było ani pierwsze
ani tym bardziej ostatnie. Dzień po przylocie do Polski postanowił spotkać się z
nią. Czuł jakby jakaś niewidzialna moc ciągnęła go do tej kobiety. I jak
postanowił tak też uczynił.
- Proszę mi nie odmawiać - prosił widząc jej wahanie.
Ta
tak jak za pierwszym razem widząc jego błagalne spojrzenie nie umiała
mu odmówić i zgodziła się na tę kawę oraz na kolejną i jeszcze następną.
Z czasem te ich kawy zaczęły im obojgu nie wystarczać, ale żadne nie
mówiło tego głośno. Aż, któregoś razu Marek zadzwonił do Uli i
zaproponował wyjście do kina ta zgodziła się niemal natychmiast. Dla
niej to wyjście miało być tylko odskocznią od dnia codziennego, lubiła
spędzać czas z młodym Dobrzańskim, w jego towarzystwie czuła się
wyśmienicie. Owszem wiedziała, że zakochała się w tym jakże przystojnym
mężczyźnie, ale nie dawała tego po sobie poznać. Za to dla Marka to
wyjście miało być tylko pretekstem , bo tego dnia chciał wyznać swoje
uczucia względem jej samej. Gdy tylko wyszli z kina on zaproponował
spacer Ula nie widząc problemu zgodziła się. Dla niej każda możliwość
dłuższego spędzenia z nim czasu radowała jej serce. Szli już jakiś czas,
a on zbierał się w sobie aby powiedzieć jej co czuje.
- No chłopie co z tobą, zachowujesz się jak jakiś młokos nie potrafiący wyznać kobiecie miłości - ganił się w myślach - Ula może usiądźmy na tej ławce - zaproponował i wskazał dłonią miejsce.
Gdy tylko usiedli zapanowała między nimi cisza, którą przerwała Cieplak.
- Marek czy coś się stało? - zapytała.
- Nie nic się nie stało - odparł po czym odwrócił się twarzą w jej stronę i chwycił jej dłonie w swoje i po chwili rzekł - Ula muszę ci się do czegoś przyznać - ona wpatrywała się w niego i zastanawiała co on chce jej takiego powiedzieć - Ula wiesz jak żyłem dotychczas bo ci opowiadałem, ale poznanie ciebie było czymś najlepszym co mnie spotkało - mówił, a ona zachodziła w głowę o co mu chodzi.
- Marek, a czy możesz mówić jaśniej, bo nic z tego nie rozumiem.
- Ula zakochałem się... - usłyszała, a po jej policzkach popłynęły łzy, bo myślała, że to koniec ich znajomości.
- Ula dlaczego płaczesz? - zapytał nie rozumiejąc zachowania kobiety.
- Bo to oznacza koniec naszej znajomości - usłyszał w odpowiedzi.
- Jak to? - teraz to on pytał ze zdziwieniem i obawą w głosie.
- Bo mówisz, że się zakochałeś, a ja nie chcę rozbijać twojego związku - rzekła.
- Ula, głuptasie, ale ja chciałem ci powiedzieć, że zakochałem się w tobie - rzekł i mocno przytulił ją.
- Ja też cię kocham - usłyszał, gdy ta się uspokoiła.
Od
tego dnia stali się prawie nie rozłączni. Lecz ciągłe kursowanie między
Warszawą a Rysiowem stało się męczące dla nich obojga i tak po trzech
miesiącach bycia parą Ula przeprowadziła się do swojego chłopaka. W
pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia Marek miał dla swojej ukochanej
niespodziankę. Tegoż dnia miały spotkać się obie rodziny co Marek uznał
za najlepszą z możliwych okazji i tak w obecności jej rodziny oraz jego
rodziców podszedł do Uli i klękając zaczął.
- Ula,
jesteś dla mnie powietrzem, bez którego nie umiem żyć, iskierką na
niebie, najważniejszą osobą, przy tobie czuję się szczęśliwym,
spełnionym człowiekiem i dlatego w ten wyjątkowy dzień chcę cię zapytać
czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną.
Ula
była w takim szoku, że przez chwilę zapomniała jak się mówi, lecz po
chwili przyszło opamiętanie i niemalże niesłyszalnie odpowiedziała.
- Tak
- tylko tyle albo aż tyle była w stanie powiedzieć. Marek wsunął na jej
palec przepiękny pierścionek po czym wstał i namiętnie pocałował teraz
już swoją narzeczoną. Dla wszystkich zgromadzonych to był szok, a gdy
przyszło opamiętanie zaczęli im gratulować. Pobrali się dokładnie rok po
tym jak się poznali, a niespełna rok później na świat przyszło ich
pierwsze dziecko, a trzy lata później Ula powiła jeszcze trojaczki. Cała
czwórka była mieszanką każdego z rodziców.
I tak właśnie Ula Cieplak dziewczyna z małego miasteczka pod Warszawą w końcu przestała być samotna. Odnalazła swoją prawdziwą, spełnioną i bezwarunkową miłość. A Marek i dzieci okazały się najlepszym co mogło ją w życiu spotkać.
KONIEC
Mini ze szczęśliwym zakończeniem i to potrójnym, co nie zdarza się często. Przesłanie tej historii jest takie, że zawsze warto poczekać na tę właściwą osobę, nie iść na żywioł i nie rozpaczać po takich ludziach jak Bartek, który nieustannie wpędzał Ulę w kłopoty. Szkoda tylko tej przyjaźni z Maćkiem, ale Ula była zakochana w Bartku i zapewne ciężko było jej słuchać oskarżeń wysuwanych przez Szymczyka. Takie sytuacje zawsze rodzą animozje i spory, niestety. Bartek jak wiemy nie był tego wart.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam. :)
Człowiek zakochany nie słucha nikogo i nie widzi niczego złego w zachowaniu tej drugiej strony. Tak też było w przypadku Uli i Bartka.
UsuńAle jak widać na wszystko przychodzi swój czas. Nawet na wielką prawdziwą miłość.
Dziękuję Ci bardzo odwiedziny oraz wpis.
Cieplutko pozdrawiam w piątkowy wieczór.
Julita
Mały życzliwy gest a tyle zmienił. Morał taki że warto pomagać, bo karma wraca.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam miło.
Dla jednych mały, a dla drugich czasem to być albo nie być.
UsuńDziękuję Ci bardzo za odwiedziny oraz wpis.
Cieplutko pozdrawiam w niedzielne popołudnie.
Julita