piątek, 29 marca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część III

Bożenka w nowym miejscu była kilka dni, a później na  okres wakacji wróciła do dziadków i na wieś. Tam czuła się najlepiej. Do nowego domu miała wrócić pod koniec sierpnia, a od września zacząć swoją edukację w szkole, gdzie nie znała nikogo. 
- Babciu, ale ja tam nie chcę chodzić do szkoły - żaliła się dziewczynka.
- Zobaczysz poznasz tam nowe koleżanki, nowych kolegów. Nie martw się kochanie na zapas. Wszystko będzie dobrze. A na święta przyjedziesz do nas z rodzicami i Przemkiem - próbowała uspokoić wnuczkę Halina. 
Chociaż to nie uspokoiło małej, a raczej powodowało jakiś wewnętrzny bunt. 
- Chodź pójdziemy do Joasi. Ty się z nią pobawisz, a ja kupię od jej babci mleko,  to zrobimy na kolację naleśników - mówiła kobieta, chcąc w ten sposób odciągnąć myśli Bożenki od tego co będzie za jakiś czas.
Dziewczynka z chęcią przystała na propozycję babci. Z dziewczynką z domu na początku wsi znały się już od dawna to znaczy prawie od pieluch i bardzo lubiły, dodatkowo były równolatkami. Gdy tylko nadarzała się okazja aby pójść, Bożenka nie odmawiała. Ta znajomość przetrwała ładnych kilka lat i chyba jedyna, która mimo rozłąki przerodziła się w przyjaźń. Ta przyjaźń urwała  się naturalnie gdy każda z dziewczyn dorosła. Ale przez najbliższe kilka lat nie było wakacji aby dziewczyny nie spędzały ich razem. 
W końcu nastał dzień kiedy Bożenka musiała pożegnać się z dziadkami i wraz z rodzicami oraz bratem wrócić do Sosnowca.  

- Jak piszesz? Co nie potrafisz prosto pisać? - słychać było krzyki Agaty, gdy córka odrabiała lekcje. 
- Ała - wyszeptała Bożenka, gdy matka kolejny raz uderzyła ją w głowę podręcznikiem.
- Nie rycz tylko pisz - padło z ust matki.
Bożenka zanosząc się płaczem starała się pisać jak najładniej, aby tylko kolejny raz nie dostać.
- Co to ma być? - znowu wrzaski. Agata wyrwała córce zeszyt i wytargawszy z niego kartkę rzekła.
- Masz to przepisać porządnie i bez błędów.
Bożenka chciała coś powiedzieć, ale już nauczona, że tylko to pogorszy jej sytuację wzięła się za przepisywanie. 
Takich sytuacji było pełno. Agata wraz z Zygmuntem wciąż wrzeszczeli na Bożenkę. 
Dziewczynka nie mając wsparcia w nikim dorosłym zaczęła się wewnętrznie buntować. Od samego początku rodzice mieli wobec niej jakieś wymagania. I jeśli było by to związane z nauką to w porządku. Lecz oni wymagali od niej zajmowania się młodszym bratem, przyniesienia węgla z piwnicy, rozpalenia w piecu. Zrobili sobie z córki darmową służącą i opiekunkę do syna. Faktem było, że oboje pracowali. Agata na trzy zmiany, a Zygmunt na jedną. To na Bożence spoczywał obowiązek posprzątania w domu, bo mama z tatą są bardzo zmęczeni. Kiedy Bożenka kolejny raz dostała pasem za to, że nie zrobiła czegoś w jej głowie narodził się plan ucieczki. Chciała uciec do dziadków. Próbowała  kilka razy, ale zawsze te ucieczki kończyły się na dworcu PKP. Te ucieczki skończyły się gdy w święta pojechali do Radomska.
- Bożenko tak nie można - mówiła jej babcia, gdy usłyszała o jej kilku próbach ucieczki - Mama z tatą bardzo się o ciebie martwili.
- Wcale nie. Oni wiecznie na mnie krzyczą, biją mnie i muszę robić wiele rzeczy. Ja chcę zostać z wami - mówiła z wyrzutami. 
- Kochanie, wiesz, że nie ma takiej możliwości. Tłumaczyłam ci - usłyszała od babci.
W tym momencie dla tej małej jeszcze siedmioletniej dziewczynki świat się zawalił. Myślała, że babcia będzie po jej stronie, że ją zabierze do siebie i uchroni przed tymi ludźmi. Miała żal do całej rodziny. Wyglądało to tak jakby nikt jej nie wierzył. A oni zastanawiali się co takiego dzieje się z Bożenką. 
- Nie rozumiem co się stało z Bożenką. Ona nigdy tak się nie zachowywała - mówiła Halina do męża gdy minął okres świąt i zostali sami. 
- Po prostu ma wszystkiego za dużo i w dupie się jej przewraca - odparł jej mąż.

Tymczasem sto parę kilometrów od domu dziadków działy się rzeczy, które nawet się nikomu nie śniły. 
Rodzice Bożeny coraz częściej zaglądali do kieliszka, a na nią spadały kolejne obowiązki. Dziewczynka zamykała się w sobie, ale w jej wewnątrzu narastał bunt. Ale co z tego skoro nie mogła nic zrobić, aby uwolnić się tych ludzi. Pierwszą klasę skończyła z dobrymi stopniami, lecz zamiast pochwały usłyszała.
- Można było się bardziej postarać i mieć jeszcze lepsze stopnie. 

Po odebraniu świadectwa następnego dnia wsiadła wraz z rodzicami i bratem oraz siostrą ojca i jej rodziną w pociąg aby wakacje spędzić u dziadków. Przemek miał już pięć lat i miał wakacje spędzić u rodziny Zygmunta, a Bożenka tradycyjnie u dziadków na wsi. Lecz te wakacje miały być dla niej samej już inne niż poprzednie. 
- Bożenko jesteś już na tyle duża, że na niektóre rzeczy mogłabyś sama zarobić - usłyszała.
- Ale jak to? Przecież są wakacje - próbowała nieśmiało protestować.
- Codziennie rano możesz wraz ze mną i dziadkiem iść do lasu na jagody. I to co uzbierasz sprzedać w skupie albo na targu. 
Dziewczynka widząc, że niewiele ugra zgodziła się. Od następnego dnia codziennie od godziny szóstej rano ta mała zbierała owoce leśne przez całe wakacje. Z nadejściem sierpnia nastał czas żniw, a to było również dobre do zarobienia. W ten oto sposób Bożenka z wakacji miała niewiele. Rano do lasu później w pole do jednych czy drugich rolników. Jedynie soboty i niedziele miała wolne, czasem w tygodniu gdy przejeżdżał wujek Wojtek aby zabrać  ją na trochę do siebie. 
Bożenka lubiła tam jeździć bo tam było dwoje dzieci, w tym mała kuzynka. Mająca wówczas jakieś dwa latka,  a ona lubiła się tą małą zajmować. 
Wakacje się skończyły i trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości. Jeszcze przed powrotem do domu dziewczynka pochwaliła się rodzicom, że przez wakacje zbierała jagody, grzyby oraz, że pomagała w polu podczas żniw i dzięki temu zarobiła sobie trochę pieniążków. 
- To daj ja ci schowam, abyś nie zgubiła - padło z ust matki. Mała nie podejrzewając niczego złego dała je matce. Ale jak się później okazało, był to błąd. Samym błędem było już pochwalenie się im o zarobionych pieniądzach. 
Gdy dziewczynka upomniała się o swoje po powrocie do domu po raz pierwszy usłyszała od matki.
- Nie mam. Przejadłaś je. 
- Ale to były moje pieniążki - mówiła płaczliwym głosem Bożenka.
- Ty mi jeszcze za mleko nie zapłaciłaś. 
Mała wtedy jeszcze nie wiedziała co matka miała na myśli, a raczej nie rozumiała znaczenia tych słów. 

Bożence doszły dodatkowe rzeczy do  nauki. Była to druga klasa i czas wielkich przygotowań do pierwszej komunii. Więcej nauki jednak nie było powodem do mniejszej ilości obowiązków w domu. 
Dziewczynka chociaż już mieszkała rok w Sosnowcu jakoś nie miała koleżanek ani kolegów. Nie zapraszała do siebie nikogo. Przez to jak traktowali ją  rodzice ona sama stawała się odludkiem. Gdzieś zaginął  uśmiech z jej buzi. Na osiedlu gdzie mieszkała zaczęto ją wytykać, że jej rodzice piją. Ona sama wiedziała już, że jest tak naprawdę skazana na siebie samą. Dorośli, na których myślała, że może polegać również zawiedli. Nie miała pomocy i wsparcia znikąd. Kiedy matka z  ojcem lali ją pasem ona tylko płakała i czasami po kolejnych razach skórzanym pasem zastanawiała się co zrobiła złego, że rodzice jej nie kochają. Były chwile gdy szczerze ich nienawidziła.
- A może oni mnie adoptowali? - zastanawiała się w takich chwilach. 

W maju była się jej upragniona komunia. Cieszyła się na ten dzień. Wiedziała, że dostanie swój upragniony rower. To był chyba jedyny prezent jaki chciała otrzymać.  Liczyła, że to będzie jej. Matka postarała się kupując piękną sukieneczkę, a w dniu komunii pięknie ją uczesała. Tego dnia do Sosnowca zjechała się większa część rodziny od obojga jej rodziców. Wiedziała, że od ojca nie będzie wszystkich,  bo w tym samym dniu również jej kuzyn miał komunię. Jak na dziewięciolatkę doskonale to rozumiała. Za to od matki przyjechali wszyscy zaproszeni. Byli dziadkowie, brat matki, siostra z mężem i dziećmi, jednocześnie jej matka chrzestna. Przyjechał nawet jej ojciec chrzestny. Cały dzień zapowiadał się jak najlepiej. Bożenka cieszyła się z otrzymanych prezentów. Złote kolczyki, piękny zegarek, upragniony rower i mnóstwo słodyczy sprawiły, że z jej twarzy nie znikał uśmiech. Kulminacyjnym punktem miał być tort, który upiekła koleżanka matki. I tak też było.  No, ale oczywiście w pewnym momencie musiało się wszystko skończyć awanturą, którą wywołali jej rodzice. 


Było już późne popołudnie, gdy rodzice Agaty postanowili wracać do domu. 
- Agatko my się już będziemy zbierać - padło z ust matki Agaty.
- Ale już? Przecież jest jeszcze wcześnie - odezwała się młodsza z kobiet.
- Dobrze wiesz, że całe gospodarstwo zostało bez opieki, tylko sąsiadka miała tam zajrzeć przed południem - odezwał się ojciec. 
Słowa, które padły rozwścieczyły Zygmunta, który bez żadnych skrupułów wyrzucił z siebie.
- To wypierdalać z mojego domu, wy świniopasy. 
Matka Agaty spojrzała na córkę, która nawet słowem nie odezwała się. Pożegnali się z gośćmi oraz z wnuczką i opuścili w milczeniu mieszkanie swojej córki i jej męża. To miał być ich ostatni raz jak przyjechali do nich. Pod wieczór została tylko rodzina Zygmunta. 

Następnego dnia wróciła dla Bożenki szara rzeczywistość. W ciągu tygodnia okazało się, że ona nie ma prawa do tych wszystkich prezentów. Rower miała mieć do podziału z młodszym bratem, pieniądze przywłaszczyli rodzice. Na nieśmiałe próby proszenia o pieniądze, zebrane usłyszała.
- Chyba się zapominasz. To nie ty je dostałaś - mówili oboje, a matka kolejny raz użyła swojego chyba ulubionego stwierdzenia - Ty mi jeszcze za mleko nie zapłaciłaś. 
Natomiast od ojca usłyszała.
- W tym domu nie ma nic twojego. To co pod moim dachem należy wyłącznie do mnie i matki.
Dziewczynka więcej już nie prosiła, to nie miało sensu. Żaden sprzeciw z jej strony nie był brany pod uwagę. Wręcz przeciwnie jeszcze obrywało jej się za to. 
- Nie rozumiem, masz wszystko i jeszcze śmiesz narzekać. Skoro tak to szlaban do końca tygodnia na wychodzenie z domu - usłyszała jednego razu
CDN...

piątek, 22 marca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część II


Zrobiłam małą korektę i dodaję jeszcze zdjęcie drzewa genealogicznego. Za jakość zdjęcia bardzo przepraszam. 




W ciągu tych kilku lat wszyscy zauważyli zmianę Agaty. Z tym, że ona zmieniła się na gorsze. 
- Od kiedy Agata jest z Zygmuntem nie liczy się dla niej nic. Odcięła się od swoich przyjaciół,  całą naszą rodzinę traktuje jak zło konieczne - padło z ust brata Agaty, który miał wówczas jakieś piętnaście lat - ona nawet tą małą się nie interesuje. Często zostawia ją pod opieką mamy. Nie żebym był zazdrosny o własną siostrzenicę, ale to chyba nie tak powinno wyglądać - dodał po chwili.
- Też widzę jak ona się zachowuje. Kiedyś nawet próbowałam z nią o tym porozmawiać. Lecz ona wykrzyczała mi tylko w twarz, abym się nie wtrącała w jej życie. A ten jej ukochany Zygmunt tylko powiedział mi... - widać było, że Beata zastanawia się przez chwilę, chcąc sobie przypomnieć - już wiem "Czy ja się ciebie pytam z czego ty żyjesz?" 
- Niech no ja go dorwę to... - zaczął Piotr, ale Beata powstrzymała brata.
- Piotrek nie ma sensu. Ja już rozmawiałam o tym również z tatą. Wiesz mamy teraz na głowie inne sprawy niż bezczelność ze strony Zygmunta. On się nigdy nie zmieni, to są słowa taty. A i nie ma co wszczynać awantury. Ona jest ponownie w ciąży, po co jej dodatkowy stres. My z Wojtkiem też mamy mnóstwo swoich spraw do załatwienia w związku z naszym ślubem - mówiła Beata. 
Piotrek niby przyjął tłumaczenia siostry, ale miał wielką ochotę przyłożyć temu człowiekowi. 
Ale nie chciał tak jak i jego siostra powodować jakiegoś dodatkowego stresu Agacie.

Już dodatkowo Agata była przerażona faktem, że pod jednym dachem będzie musiała mieszkać ze swoim byłym facetem. Nie było tajemnicą, że Agata z Beatą tylko udają jak bardzo wielka jest ta ich siostrzana miłość.

Tylko, że nie prawdą było to co mówiła Agata i o co oskarżała siostrę. Beata swojego przyszłego męża znała od dość długiego czasu lecz spotykać zaczęli się jakieś cztery i pół roku temu. Wcześniej Wojtek spotykał się właśnie z Agatą, ale związek nie  przetrwał. Wojtek był spokojnym młodym człowiekiem, który nie przepadał za imprezami tak jak Agata. Ta często była widywana na różnych dancingach tak modnych w tamtym czasie. To na jednym z nich spotkała Zygmunta, kolegę jeszcze z czasów szkoły podstawowej, a nawet można rzec, że ze szkolnej ławy. Zygmunt nie należał do tych uczniów, którzy poważnie traktowali naukę, co skutkowało powtarzaniem klasy. Obaj panowie byli tak różni od siebie jak woda i ogień, jak dzień i noc. I tak zaczęła się Agata spotykać z Zygmuntem robiąc z początku z Wojtka jelenia. Ta myślała, że skoro Wojtek mieszka w innej miejscowości to nic nie wyjdzie, a jednak. Gdy wszystko się wydało Wojtek nie robiąc żadnych scen ani nie wywołując kłótni rozstał się z niewierną  dziewczyną. Kilka miesięcy później zaczął spotykać się z Beatą siostrą Agaty. I wówczas ta oskarżyła siostrę, że to z jej powodu Wojtek ją zostawił i z całą pewnością trwać to musiało już dość długo.
- Agata o czym ty do mnie mówisz? Sama go zdradzałaś. A teraz masz do mnie pretensje, że z tobą zerwał? - mówiła Beata kiedy to siostra oskarżyła ją o rozpad swojego związku.

Agata ze Zygmuntem byli już dwa lata po ślubie gdy Beata zgodziła się wyjść za mąż właśnie za Wojtka. Agata już wówczas była inna, a jej świat zaczynał się i kończył na Zygmuncie oraz jego rodzinie lecz perspektywa mieszkania z Wojtkiem pod jednym niemalże dachem wydawała się nie za ciekawa. Mimo, że od ich rozstania minęło tyle czasu oni jakoś nie potrafili znaleźć wspólnego języka, co często kończyło się sprzeczkami tych dwojga.
Wesele Beaty i Wojtka odbyło się tak samo jak w przypadku Agaty w domu pani młodej.

Kilka miesięcy po urodzeniu się Przemka na świat przyszedł Paweł syn Beaty i Wojtka. Obaj chłopcy byli z tego samego roku. Wówczas rodzice Agaty i Beaty postanowili starszej córce przepisać ten kawałek ziemi, który był ogródkiem i postawić tam dom.
- Posłuchajcie dzieci - zaczął Franciszek - jak wiecie ten nasz dom jest za mały na tyle osób. Wszyscy mieszkamy na kupie. Was jest już czworo - zwrócił się do najstarszej córki - u Beatki jest troje, a i nas jest również trójka. Dlatego wraz z mamą podjęliśmy pewną decyzję. Ten teren, gdzie jest teraz ogródek przepiszemy na ciebie Agato i można tam będzie się pobudować.
- Dziękuję wam - odezwała się do rodziców -  ale co ty na to? - zwróciła się do siostry, ale w duchu już się cieszyła, że wreszcie będzie mogła żyć bez nich wszystkich.
- Nami się nie przejmujcie - odpowiedziała Beata - my i tak już w Wojtkiem rozglądamy się za jakimś mieszkaniem. 
Rozmowa ta miała miejsce późną zimową porą, więc wszystko i tak musiało pozostać tak jak jest aż do wiosny. Obie młode rodziny starały się schodzić sobie z drogi. Ta  czwórka młodych ludzi nie potrafiła ze sobą normalnie rozmawiać. Dodatkowo Agata wraz z Zygmuntem nie potrafili uszanować tego, że nie mieszkają sami, że w domu oprócz ich samych jest jeszcze trójka małych dzieci. Ich dwoje i trzecie Beaty i Wojtka. Często wracali pijani i robili awantury budząc przy okazji cały dom. Bywało tak, że wystraszona Bożenka uciekała z płaczem i malutkim braciszkiem na rękach do dziadków. A to jeszcze bardziej zaogniało sytuację i wywoływało większy konflikt. To podczas jednej z takich awantur gdy Bożenka uciekła do mieszkania dziadków Zygmunt podniósł rękę na swoją teściową, a teścia zwyzywał od najgorszych. 
- Wyjdź z tego mieszkania - usłyszał od Wojtka.
- A ty co się rządzisz w domu moich rodziców - usłyszał Wojtek od Agaty. Beata w tym czasie siedziała w pokoju zamknięta i tuliła roztrzęsioną Bożenkę i bujała w wózku dwoje niemowląt. 
- Nie bądź hipokrytką Agato. Twój mąż obraża twoich rodziców startując z łapami do matki, ojca wyzywa, a ty nic z tego sobie nie robisz. Jesteś taka sama jak on - usłyszała.
- Nie twoja sprawa - odparła butnie szwagrowi.
Gdy nagle do Wojtka z łapami wystartował Zygmunt, kiedy nagle między tych dwoje stanął Piotrek lecz to na nic się zdało. Dopiero jak do kuchni weszła Beata i zagroziła wezwaniem milicji wszystko się uspokoiło. 

Od tej pory trzy rodziny mieszkające pod jednym dachem stwarzały tylko pozory wielkiej kochającej się rodziny. A młodzi unikali się jak tylko mogli. Agata cieszyła się, że ma spokój bo rodzina przestała się wtrącać, a na wiosnę miały ruszyć prace przygotowujące plac pod budowę domu. 
Tak też się stało nastała wiosna, a wraz z nią jej rodzice tak jak było mówione zaczęli działać w tymże kierunku. Matka Agaty załatwiła geodetę, aby móc porobić odpowiednie pomiary, robiono wyliczenia ile czego trzeba będzie kupić i ile pieniędzy przeznaczyć. Gdy wszystko było już gotowe i materiały zakupione szanowny pan Zygmunt wpadł na jakże genialny pomysł, który spodobał się również Agacie. 
- Mamo, tato chcieliśmy wam coś powiedzieć - oznajmił Zygmunt po powrocie do domu z pracy. 
- Zamieniamy się w słuch, co chcecie nam powiedzieć? - zaciekawiła się pani Halina. 
- Otóż nie będziemy się budować - rzekł.
- Jak to nie, to co będziecie robić? - dopytywała się jego teściowa.
- Ja za dwa do trzech tygodni wyjeżdżam na Śląsk do siostry i tam będę pracował, a jak znajdę mieszkanie to ściągnę również Agatę i dzieciaki - usłyszeli w odpowiedzi.
- Czy wy powariowaliście? Wszystko już jest załatwione pozwolenie na budowę, geodeta porobił pomiary, wyznaczył osie pod fundamenty, kupione materiały - mówiła podniesionym głosem matka Agaty. 
- I co z tego. My już podjęliśmy decyzję i jej nie zmienimy - odparła wyniośle młoda kobieta.
Jej matka była w szoku, co dalej z tym wszystkim. Wieczorem opowiedziała o tym mężowi oraz młodszej córce i zięciowi. 
Następnego dnia przy siadaniu odezwał się Wojtek. 
- Posłuchajcie wczoraj wieczorem rozmawialiśmy z Beatą i chyba mamy wyjście z tej sytuacji. Skoro Agata wraz z Zygmuntem zdecydowali się wyjechać i nie chcą tu zostać, to my się pobudujemy - wyjaśnił Wojtek.
Rodzice Agaty i Beaty przyjęli tę wiadomość z uśmiechem na ustach. Bożenka miała cztery latka jej brat roczek jak zostali sami z mamą. Dla samej Bożenki to było w jakimś sensie wybawienie, nagle jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się uspokoiło. Bożenka poszła od września do przedszkola, a jej młodszy brat do dziadków. Agata co dziennie zawoziła syna do rodziców swojego męża, a Bożenkę do przedszkola prowadzała jej mama lub ktoś inny z rodzinnego domu. Dni kiedy było niespokojnie wciąż się zdarzały, ale rzadko, bo Zygmunt do rodziny przyjeżdżał sporadycznie. Jego siostra pomogła mu znaleźć pracę w swojej miejscowości. Śląsk i Zagłębie w tamtych latach stało otwarte dla przyjezdnych. To tu było mnóstwo hut, kopalń i innych fabryk, które potrzebowały ludzi do pracy. Siostra Zygmunta właśnie pracowała w jednej z takich hut. Przez następne trzy lata Zygmunt pracował i próbował załatwić mieszkanie dla siebie i swojej rodziny. W końcu się udało, ale to nie Zygmunt tego dokonał lecz jego żona. Jednego razu zostawiając córkę u swoich rodziców, a syna z rodziną męża Agata pojechała w odwiedziny do Zygmunta. Od samego początku tak było, że Bożenką często zajmowała się rodzina ze strony Agaty natomiast Przemkiem rodzina Zygmunta. Wyglądało to dość dziwacznie, bo widać było, że jego rodzina jakoś nie specjalnie przepadała za małą Bożenką. W tamtym okresie ona była najmłodszą wnuczką dla jego rodziców oraz najmłodszą siostrzenicą i bratanicą. W tej rodzinie przeważali chłopcy. Kiedy Bożenka miała już te cztery lata, w rodzinie jej ojca były tylko oprócz niej jeszcze trzy dziewczynki natomiast chłopców było już siedmiu, a z biegiem czasu jeszcze na świat przyszło czworo. Lecz nie było to nic nadzwyczajnego po prostu Zygmunt miał liczniejszą rodzinę od Agaty, ale tylko Bożenkę traktowano jak kogoś obcego. Dziewczynka bardzo to przeżywała, bo jako małe dziecko nie umiała sobie tego wytłumaczyć. Ale czy kiedykolwiek była wstanie to zrozumieć? Chyba nie, bo jak wytłumaczyć takie zachowanie innych. Kiedy jako dziecko widzimy, że rodzina ma nas gdzieś. Gdy wszystkie kuzynki i wszyscy kuzyni oraz własny brat coś dostają od dziadków i cioć,  a ty tylko patrzysz. Bożenka wiele razy pytała o to matkę lecz nigdy nie dostała odpowiedzi.  

Agata przyjechała do męża  w piątkowe popołudnie, bo na sobotę planowali wspólnie wybrać się
na wyjazd integracyjny z zakładu gdzie pracował Zygmunt. To podczas tego wyjazdu Agata będąc już pod wpływem upojenia alkoholowego bez żadnego skrępowania odezwała się do jednego z dyrektorów, których przedstawił jej mąż.
- I jak się pani u nas podoba? - usłyszała Agata.
- Bardzo mi się podoba. No, ale odległość jaka dzieli nas jest trudna do ogarnięcia - odparła.
- A to państwo nie mieszkacie razem? - padło kolejne pytanie.
- Tak się składa, że nie. Wie pan to dziwne, że ktoś pracujący u was tyle czasu nadal nie otrzymał mieszkania, co jest powodem rozdzielenia rodziny. Mąż tu, a ja tam z dwójką małych dzieci, które tęsknią za ojcem - odparła nie zastanawiając się nad tym co mówi. Lecz przyniosło to skutek w postaci mieszkania.  W ten właśnie sposób Zygmunt tydzień później trzymał w ręku klucze do ich mieszkania. Niemal od razu wziął się za remont. Mieszkanie było dość duże mieściło się w jednej z kamienic należących do zakładu, w którym pracował Zygmunt.
Mieszkanie składało się z trzech izb i znajdowało na poddaszu. Dwie większe mniej więcej jednakowej wielkości i trzecia znacznie mniejsza. Jedno z pomieszczeń Zygmunt podzielił  na trzy robiąc pokoik, łazienkę oraz kuchnię, drugie miało pełnić pokój, z ostatniego zrobił mały pokoik dla dzieci i coś  na wzór przedpokoju. 
Z tej całej przeprowadzki Bożenka mająca już wówczas siedem lat wcale się nie cieszyła. To w Radomsku miała swoje koleżanki, to tu była jej cała rodzina. Ta mała wciąż dziewczynka nie rozumiała dlaczego mama z tatą zabierają ją tak daleko. 
- Bożena przestań ryczeć. Tam też będziesz mieć dużo nowych koleżanek, a do dziadków będziemy przyjeżdżać na święta, wakacje i ferie - krzyczała na nią Agata gdy przyszedł czas na pakowanie wszystkiego.
- Agata tak nie można - mówiła jej matka - pozwól ja z nią porozmawiam - prosiła kobieta.
Agata machnęła tylko ręką i wyszła do kuchni, aby dokończyć co zaczęła. Babcia wzięła Bożenkę na kolana i zaczęła łagodnym głosem mówić to samo co przed chwilą Agata. Dziewczynka z czasem uspokoiła się. Uwierzyła babci, że tam też będzie fajnie, że dzięki tej przeprowadzce będzie miała więcej koleżanek niż inni. I tylko nikomu nie przyszło do głowy jaka będzie rzeczywistość. No, ale kto mógł to przewidzieć.
CDN...

piątek, 15 marca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część I

Dzisiaj moi drodzy pierwsza część opowiadania, które nie jest związane z Ulą i Markiem. Lecz mimo wszystko wierzę, że Wam się spodoba. Do opowiadań o "Brzyduli" obiecuję powrócić gdy skończę publikować "Moje wszystko i nic".  Lecz aby zrozumieć sens tytułu trzeba dotrwać do końca. Nie wiem ile jest w Polsce takich rodzin jak ta z opowiadania, ale chcę wierzyć, że nie tak dużo.  Zapraszam do czytania i miłej lektury życzę. 
Autorka


Trzydzieści dziewięć lat temu na ślubnym kobiercu stanęło dwoje młodych ludzi. 

Ona piękna z blond włosami i oczach koloru niebieskiego. Miała wówczas dwadzieścia cztery lata i wydawało się, że świat stoi przed nią otworem. Zanim związała się z przyszłym mężem miała swoją pasję. Uwielbiała podróże, zwłaszcza wspinaczki górskie. Niejeden szlak górski przeszła, niejedno widziała i zwiedziła. 

 Pochodziła z dobrego domu, gdzie rodzina i tradycja były najważniejsze. Oprócz niej było jeszcze dwoje młodszego rodzeństwa, siostra i brat. Wszyscy mieszkali w niewielkiej miejscowości leżącej niedaleko Częstochowy. Jej rodzice posiadali dom z ogrodem. Z czasem, gdy ona i rodzeństwo byli już starsi, rodzice kupili jeszcze jeden dom z tą różnicą, że ten drugi był położony w malowniczej wsi. Do domu przylegały trzy pola uprawne, które rodziły plony. Tuż po sąsiedzku stały domy należące do rodziny jej matki. Ojciec pochodził z Garwolina położonego sześćdziesiąt kilometrów od Warszawy.

On rok starszy, szczupły blondyn o oczach koloru ciemnego piwa zasłoniętych okularami. Jego matka urodziła się w Niemczech, a ojciec w Radomsku, gdzie zamieszkali po ślubie i tam na świat przyszły  ich dzieci. Trzech synów i dwie córki. Lecz jego rodzina była całkowitym przeciwieństwem jej rodziny. Dziś nazwano by to patologią. I tak w rzeczywistości było. Tam nikt nie stronił od alkoholu. To alkohol grał pierwsze skrzypce, był najważniejszy. 

Kiedy zaczęli się spotykać, jej rodzice jeszcze na początku próbowali przemówić jej do rozsądku pytając. - Dziecko, czy ty wiesz z kim się spotykasz? Pytali tak, bo miasto nieduże, a i zakładów pracy nie było za wiele. Jej babcia doskonale znała rodzinę tego chłopaka, a zwłaszcza jego matkę. Obie panie razem pracowały w jednym z zakładów przez krótki czas. 
- To moja sprawa i nie wtrącajcie się. Jestem już dorosła i nic wam do tego - odpowiadała  wyniosłym tonem. Buntowała się słysząc takie stwierdzenia, a jej krnąbrność i bunt sprawiały kłopoty wychowawcze jej rodzicom jeszcze w czasach szkolnych. Mimo, że potrafiła być ambitna, to jednak z trudem udało jej się skończyć szkołę zawodową. 

Była uparta i wciąż stawała w kontrze przeciwko argumentom rodziców. Kochała swojego wybranka i wiedziała, że żadna siła nie będzie w stanie ich rozdzielić. Któregoś dnia wyszło na jaw coś, co wstrząsnęło nie tylko nią i jej chłopakiem, ale rodzicami także. Okazało się, że młodzi zaliczyli klasyczną wpadkę. Teraz nie było już wyjścia. Ślub musiał się odbyć, bo środowisko, w którym mieszkali było hermetyczne i małe ze skłonnością do plotek i szukania niezdrowych sensacji. Klamka więc zapadła. Zaślubiny miały odbyć się w styczniu, ale w międzyczasie zmarł dziadek Agaty. Bardzo przeżyła tę śmierć. Dziadek był dla niej autorytetem, a ona jego ulubienicą, chociaż nie była przecież jedyną wnuczką. Rozważali wtedy przełożenie daty ślubu.
- Dzieci nie ma powodu aby odwoływać czy też przesuwać ślub - tłumaczyła babcia.
- Ale... - próbowała protestować Agata.
- Kochanie nie ma żadnego "ale". Dziadek z całą pewnością by tego nie chciał, to po pierwsze, a po drugie to jemu życia nie wróci - te słowa przekonały młodych i myśl o przesunięciu lub odwołaniu ślubu odeszła. 

I tak właśnie ta dwójka w jeden ze styczniowych weekendów złożyła przed Bogiem, rodziną i przyjaciółmi przysięgę wierności, miłości i uczciwości oraz że nie opuszczą się aż do śmierci. Po zaślubinach w domu jej rodziców odbyło się huczne wesele. W ten oto sposób Agata weszła do rodziny Zygmunta, a Zygmunt do rodziny Agaty. O ile jego rodzina prawie w całości ją zaakceptowała, tak członkowie jej rodziny za Zygmuntem nie przepadali.  Uważali, że Zygmunt wżenił się w dobrze usytuowaną rodzinę Agaty wyłącznie ze względów materialnych.  
Po ślubie zamieszkali z rodzicami i rodzeństwem Agaty.

Jakiś czas po ślubie teściowie Zygmunta po rozmowach z młodymi postanowili powiększyć ich dom dobudowując dwa dodatkowe pomieszczenia. Jedno miało być wspólne i spełniać funkcję ganku czy też przedpokoju. Drugie miało należeć do młodych i służyć jako kuchnia. I tak na wiosnę ruszyły prace nad dobudówką. Wtedy też zaczęła ujawniać się druga natura Zygmunta. Jedna z takich sytuacji bardzo zapadła w pamięci jego teściowej. 
- A co to mamusia robi? - zapytał z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Matka Agaty tylko spojrzała na niego i nie odzywając się wróciła do przerwanej czynności.
Zygmunt ominął teściową i poszedł do domu, bo przecież był zmęczony po pracy. Lecz to, że teście kopali dół pod dobudówkę, która miała służyć w dużej mierze młodym w ogóle go nie obeszło. Po kilku minutach kobieta usłyszała kłótnię córki z mężem i mimo, że nie starała się mieszać w ich życie to tym razem postanowiła zareagować. 
- Zygmunt czego tak się wydzierasz, na całej ulicy cię słychać - odezwała się kobieta
- Niech się mama nie wtrąca to nasze sprawy - padło z ust Agaty.
- No właśnie nie wpierdalaj się. Zajmij się budową - usłyszała od Zygmunta. Poczuła się tak jakby dostała w twarz. 
Zacisnęła tylko zęby i aby nie rozpłakać się przy nich opuściła pomieszczenie. 
Późnym wieczorem gdy wrócił z pracy ojciec Agaty dowiedział się o całym zajściu od żony. 
- Wierz mi, gdyby nie to, że Agata jest w ciąży pogoniłabym ich oboje. Jedno warte drugiego.
- Czasami zastanawiam się co ona miała w głowie wiążąc się z nim. Przecież  z jej urodą mogłaby mieć nie jednego. Wiesz Halinko jakoś nie wróżę im dobrego życia.  I jak mi Bóg świadkiem chciałbym się mylić - mówił Franciszek, nie zdając sobie sprawy jak bardzo staną się prorocze te jego słowa. 
Czas płynął, budowa nabierała kształtu. Wiosna zawitała w końcu na dobre. Agata już nie pracowała, do rozwiązania zostały zaledwie dwa miesiące. W ich małżeństwie coraz częściej dochodziło do kłótni, często wówczas interweniował ktoś z rodziny Agaty. Zygmunt nie był typem zięcia jakiego sobie wyobrażali jej rodzice. Był często wulgarny, chamski, bezczelny, ale w jakimś sensie miał na to pozwolenie Agaty, bo  gdy obrażał kogoś z jej najbliższych ona nie reagowała, a nawet stawała po jego stronie. Natomiast Agata była bardzo lubiana przez rodzinę Zygmunta. Przez swojego teścia Czesława i teściową Adelę była wręcz uwielbiana. Często mówiono, że to dusza towarzystwa. Tylko jedna z sióstr Zygmunta nie przepadała za Agatą, ale to była niechęć obustronna. Obie kobiety jakoś nie darzyły się sympatią. Lecz na Agacie nie robiło to większego wrażenia. Ona miała poparcie ze strony teściów, co nawet samego Zygmunta czasami irytowało. Jednego razu nawet sam na własnej skórze przekonał się o tej zażyłości.
Wrócił z pracy pijany i dość mocno pokłócił się z Agatą oraz jej rodziną.
- Wynoś się stąd – usłyszał od żony.
Grzecznie zabrał się i wyszedł przy okazji przeklinając rodzinę Agaty pod nosem. Po niespełna kwadransie był w domu rodzinnym i zamiast zostać przyjętym z otwartymi ramionami dostało mu się jak tylko wytrzeźwiał.
- Wracaj do żony pijaku jeden. Założyłeś rodzinę to wracaj do niej – usłyszał, gdy tylko wstał. Głowa bolała, a matka ciosała mu kołki na głowie. I niby nic dziwnego, że matka próbuje przywrócić go do porządku, ale przecież tam wszyscy byli tacy.

Wreszcie nadszedł maj i dzień kiedy Agata urodziła córkę. Dziewczynka urodziła się zdrowa, co zakrawało na cud. Agata dzień wcześniej wraz ze swoją teściową dość hucznie obchodziły święto jakim jest Dzień Matki. Nie tylko hucznie, ale i mocno zakrapiane. Dziewczynka była wierną kopią ojca.


Identyczny kolor oczu, ten sam wykrój ust. Zygmunt chodził dumny jak paw. Agata najzwyczajniej w świecie wykonywała swoje obowiązki jako matka, ale bez większego entuzjazmu. Kilka miesięcy później ochrzczono dziecko nadając mu imię Bożena. Chrzestnymi zostali siostra Agaty oraz kolega Zygmunta.

Bożenka była oczkiem w głowie dziadków, cioć i wujków ze strony matki. Rodzina ojca po prostu ją tolerowała. Przez kolejne dwa lata niewiele się zmieniło w życiu Agaty i Zygmunta.  Bożenka rozwijała się zdrowo i tylko dorastała w domu, gdzie rodzice coraz częściej zaglądali do kieliszka i robili awantury. 

Jak się okazało Zygmunt miał ciężką rękę, która niejednokrotnie lądowała na twarzy Agaty. Często Bożenkę do siebie zabierali dziadkowie Halina i Franciszek, co skutkowało dodatkowym powodem do kłótni. Gdy tylko dziewczynka była na tyle już duża rodzice Agaty od wiosny do jesieni zabierali ją do siebie na wieś. Dzięki temu oszczędzali wnuczce widoku pijanych rodziców i awantur. 
Dla nich samych to też było wybawienie, bo mogli wyjść do znajomych czy do rodziny Zygmunta bez zbędnego balastu jakim była córka. 
Trzy lata po urodzeniu Bożenki Agata urodziła drugie dziecko syna, który był lustrzanym odbiciem matki. 


Przemek w przeciwieństwie do Bożenki był ulubieńcem rodziny ze strony ojca. Narodziny dziecka w każdej rodzinie to radość dla wszystkich, ale jak się okaże nie do końca tak było w tym przypadku. Bożenka jako małe dziecko nie rozumiała tego. 
- Kochanie Przemuś jest malutki i potrzebuje więcej uwagi - próbowała wnuczce tłumaczyć babcia Halina. 
Chociaż jej samej było trudno zrozumieć to dziwne zachowanie swojej córki i zięcia, ale i jego rodziny. 
Wielokrotnie widziała jak Agata i Zygmunt zaczęli traktować córkę. Nic dziwnego, że ta mała dziewczynka czuła się odtrącona przez rodziców.
- Bądź cicho bo Przemek śpi. Zajmij się bratem - tego typu słowa padały z ust matki albo ojca Bożenki. 

- Agata tak nie można -
jednego razu mówiła matka do Agaty, gdy ta kolejny raz była światkiem ich zachowania wobec Bożenki.
- O co ci mamie chodzi? - zapytała Agata nie rozumiejąc o co chodzi matce.
- Nie udawaj, od jakiegoś czasu wiecznie krzyczycie na nią, wymagacie aby zajmowała się małym - wyjaśniła córce.
- Mama przesadza. Co jest złego w tym, że czasami popilnuje Przemka, przecież jest jego starszą siostrą. Ja sama zajmowałam się młodszym rodzeństwem - odpowiedziała, ale tylko spowodowała wybuch gniewu u swej matki.
- Nie bądź bezczelna - padło z ust matki. Prawdą było, że czasem Agata jako najstarsza z całej trójki miała zając się rodzeństwem, ale nie miała wówczas zaledwie trzech lat. I były to wyjątkowe sytuacje, a oni wręcz wyręczali się tą małą dziewczynką. 
Jedna z takich sytuacji zwłaszcza zapadła w pamięci małej Bożenki. Dziewczynka miała zaledwie trzy i pół roku, a jej braciszek niecałe pół roku. Był to czas Świąt Bożego Narodzenia. Całą czwórką wracali do domu od rodziny Zygmunta. Bożenka pchała przed sobą wózek z bratem, a rodzice idąc za nią kłócili się, wyzywali od najgorszych.
- Proszę nie kłóćcie się - prosiła Bożenka.
- Wypierdalaj do domu – usłyszała z ust rodziców.
Mała odwróciła się i ze łzami w oczkach pchając przed sobą wózek szła do domu nie odzywając się już nic.
Tego typu sytuacje powtarzały się dość często.

- Wiesz mamo czasami to wygląda tak jakby Agacie nie zależało na Bożence - kiedyś padło takie stwierdzenie z ust siostry Agaty. 
CDN...

piątek, 8 marca 2019

WYZNANIE część II

Było po szesnastej gdy pod jej dom podjechała taksówka wraz z Markiem. Zapłacił za kurs, podziękował i wysiadł. Przystanął jeszcze na  moment przy furtce tak jakby zastanawiał się czy dobrze robi. 
- Weź się chłopie w garść - mówił sam do siebie.
Nawet nie wiedział kiedy, a znalazł się pod jej drzwiami. Uniósł rękę na wysokość dzwonka i nacisnął kilka razy. 
- Co ty tu robisz? - usłyszał gdy tylko otworzyły się drzwi.
- Chciałem porozmawiać, wyjaśnić, a przede wszystkim przeprosić - mówił patrząc Uli prosto w oczy. Oczy, które były mokre od łez, pełne smutku i rozpaczy. Widok ten przeraził go tak mocno, że aż miał ochotę palnąć sobie w łeb.
- Lecz ja nie chcę z tobą rozmawiać i kolejny raz wysłuchiwać kłamstw, którymi byś mnie uraczył. Więc proszę cię, abyś zostawił mnie w spokoju i pojechał do siebie - usłyszał.
- Ale... - chciał coś jeszcze powiedzieć lecz mu przerwała
- Nie ma żadnego "ale". Jutro przywiozę moje wypowiedzenie - rzekła i zamknęła mu drzwi przed nosem. 
Marek stał jeszcze chwilę po czym odwrócił się i opuścił posiadłość Cieplaków. Czekając pod jej domem na zamówioną taksówkę miał czas na rozmyślania. 
- Coś ty chłopie myślał, że jak cię zobaczy to rzuci ci się w ramiona? Dobrzański jesteś ostatnim kretynem, idiotą i Bóg jeden raczy wiedzieć kim jeszcze. Miałeś przy swoim boku cudowną, wspaniałą kobietę. Ale nie, ty musiałeś to spieprzyć koncertowo - mówił do siebie. 

Gdy tylko włączył telefon aby zadzwonić po taksówkę, na wyświetlaczu ujrzał kilka nieodebranych połączeń. Trzy były od Pauliny, dwa od Sebastiana oraz kilka od matki. 
- Czego oni jeszcze chcą? - pomyślał.
Niespełna godzinę później był przed jeszcze swoim i Pauliny domem. Podchodząc do drzwi ujrzał swoje dwie już spakowane walizki. Doskonale wiedział co to oznacza. Wszedł jeszcze do środka, aby zamienić kilka słów z Pauliną, a raczej poinformować ją o planach względem domu.
- Widzę, że nie marnowałaś czasu - rzekł wskazując palcem walizki i zanim przeszedł do meritum sprawy.
- A co, miałam czekać jak wrócisz? - usłyszał wyniosły ton swojej byłej narzeczonej.
- Właśnie tylko w połowie więc jeśli chcesz tu mieszkać sama to musisz mnie spłacić - odparł równie wyniośle co ona.
- No ty chyba sobie żartujesz - mówiła z niedowierzaniem - nie dość, że zmarnowałam przy tobie kilka ładnych lat, że wiecznie mnie zdradzałeś  i to ty ze mną zerwałeś, to jeszcze oczekujesz spłaty połowy domu?
- A co mam ci dać go w prezencie? Nie bądź śmieszna. To, że jesteś wpisana jako współwłaściciel nic nie znaczy. Stało się tak za namową mojej matki i nic więcej. Opłaty, raczę ci przypomnieć ponosiłem ja  - odpowiedział.
- Nie zapłacę ci ani grosza - wykrzyczała mu prosto w twarz.
- Masz czas do końca następnego tygodnia. Jeśli tego nie zrobisz pójdę z tym do sądu - mówił spokojnie co Febo doprowadzało do jeszcze większej furii.
Nie żegnając się z Pauliną wyszedł z domu i przez moment zastanawiał się gdzie spędzi najbliższą noc, a może i najbliższe dni. Pewien był jednego, że nie pojedzie do domu rodziców. Nie miał ochoty wysłuchiwać matki i jej namawiania go do powrotu do Febo. Owszem miał poparcie ze strony ojca, ale nie chciał się kłócić z matką. Postanowił pojechać do Sebastiana. Najpierw jednak udał się po samochód, który od rana stał pod firmą. Do Uli po zarządzie pojechał taksówką, bo obawiał się, że ta jazda mogłaby skończyć się dla  niego źle. Zdawał sobie sprawę, że będąc w takim stanie emocjonalnym prędzej by się rozbił niż dojechał gdziekolwiek. 
Wciąż był zdenerwowany, ale zdążył nieco ochłonąć. Postanowił, że przez kilka dni nie będzie kontaktował się z Cieplak, chociaż wiedział jakie to będzie trudne.
- Muszę pozwolić jej ochłonąć i przemyśleć wszystko. Spróbuję skontaktować się z Ulą może po weekendzie? - rozmyślał.
Lecz jak to mówią nie zawsze nasze plany układają się po naszej myśli. I co sobie zaplanujemy ma się nijak do rzeczywistości.

- Cześć stary - usłyszał na przywitanie Dobrzański.
- Cześć, mam prośbę możesz mnie przenocować przez kilka dni? - zapytał po tym jak się przywitał.
- Pewnie, nie ma sprawy. A możesz powiedzieć co się stało? Pokłóciłeś się z Pauliną? - dopytywał dyrektor.
- Rozstałem się z Pauliną i zanim coś znajdę muszę gdzieś się przekimać... - mówił, ale przerwał mu w trakcie Olszański.
- Zaraz, zaraz jak to zerwałeś z Febo. Czyś ty na łeb upadł czy może brzydula już tak ci w głowie namieszała? - dopytywał nie zważając na minę Marka na dźwięk słowa brzydula. 
- Nie nazywaj tak Uli. Kocham ją i tak już zostanie. 
- Marek, ale spójrz jak ona wygląda. 
- No jak - krzyknął Marek, miał dość tej dyskusji. Był coraz bardziej wściekły na Sebastiana. Myślał, że przyjaciel go zrozumie, ale nie ten jeszcze z niego szydzi i wciąż nabija się z jego ukochanej kobiety. Po chwili wstał z kanapy i skierował się w stronę wyjścia.
- Marek co ty robisz, gdzie idziesz?  - odezwał się skonsternowany Olszański zachowaniem kolegi.
- Wychodzę, nie zamierzam wysłuchiwać obelg w kierunku Uli. Wolę wyjść niż przyłożyć ci w gębę - usłyszał w odpowiedzi i po chwili już Marka nie było.
Postanowił jednak pojechać do rodziców. Będąc już na miejscu w pierwszej kolejności wysłuchał co matka miała do powiedzenia.
- Synku, proszę przemyśl to jeszcze, przecież Paulinka to taka wspaniała partia na żonę.
- A i dlatego mam się  z nią ożenić? A gdzie miłość i te wszystkie inne rzeczy? - pytał 
- Na miłość przyjdzie również czas - odparła
- Ty chyba sama nie wierzysz w to co mówisz. Mam najpierw się ożenić, a później dopiero zakochać? To jakieś niedorzeczności. Powiem to ostatni raz. Nie wrócę do Pauliny, bo jej nie kocham. Kocham inną kobietę i z nią mam zamiar spędzić resztę życia. I nic mnie nie powstrzyma przed tym - odpowiedział matce. 
- Tak słyszałam od ojca, że zakochałeś się innej, lecz nie wyjawił mi jak nazywa się ta kobieta - odparła.
- To Ula Cieplak - ta informacja spowodowała, że Helena doznała szoku.
-Ta Cieplak? - wykrztusiła 
- Tak, ta sama mamo - odparł z uśmiechem na twarzy. 
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale" mamo. Kocham Ulę i to się nie zmieni. 
- A co z Paulinką? - padło z ust Heleny.
- Nie interesuje mnie twoja pupilka. Ja wyprowadziłem się z domu, a raczej ona wyrzuciła mnie z niego. Lecz to żadna strata. Ja z przyjemnością wyprowadziłem się stamtąd, a ona ma mi spłacić połowę wartości domu - oznajmił 
- Jak możesz być taki podły. Najpierw ją zostawiasz dla jakiejś tam asystentki, a dodatkowo żądasz od niej pieniędzy - już krzyczała Helena, czym spowodowała pojawienie się w salonie Krzysztofa.
- Heleno czemu tak krzyczysz?
- Czy ty wiesz dla kogo on - wskazała palcem na Marka - zostawił Paulinkę i dodatkowo każe jej spłacić połowę domu?
- Tak wiem kogo kocha nasz syn. A że oczekuje spłaty nie widzę niczego złego. Niby byli współwłaścicielami więc skoro ona tam zostaje to połowa wartości należy się Markowi - senior poparł syna czym jeszcze bardziej rosierdził żonę. Lecz ta już nic nie odpowiedziała tylko wyszła z salonu i udała do sypialni obrażona na nich. Oboje mieli wrażenie jakby do Heleny nie docierało, że Marek i Paulina to już przeszłość. 

Następnego dnia Marek nie pojawił się w pracy natomiast Ula przyjechała przywożąc swoje wypowiedzenie. Z powodu nieobecności Marka z pismem udała się do Krzysztofa. O absencji Marka dowiedziała się od Violetty. 
- Dzień dobry panie prezesie, mogę zająć chwilę? - zapytała po otwarciu drzwi od jego gabinetu.
- Witam pani Urszulo, proszę wejść i wyjawić cel swojej wizyty - odpowiedział senior Dobrzański, chociaż domyślał się z jakiego powodu Ula zawitała na trzecie piętro.
- Chciałam to dać panu i prosić o podpisanie - odparła.
- A czy może mi pani poświęcić kilka minut i wysłuchać mnie? - zapytał prezes wpatrując się w kobietę, którą pokochał jego syn.
- Oczywiście - odpowiedziała nie przeczuwając co chce jej powiedzieć senior.
- Na samym początku chcę przeprosić, że ośmielam się o tym mówić, może również pani pomyśleć, że się wtrącam. Dobrze wiem co uczynił pani mój syn. On sam mi się do tego przyznał i osobiście nie popieram tego, bo przecież nie tak go wychowaliśmy lecz czasu nie cofnę ani ja, ani nikt inny. Chcę prosić panią, aby nie rezygnowała z pracy, ale i nie tylko z niej. Wiem, że kocha pani mojego syna, a on również panią pokochał. 
- Panie Krzysztofie on mnie oszukał, wykorzystał. Ja już nie wierzę w tę jego miłość, i przepraszam, ale nie chcę o tym rozmawiać - usłyszał prezes - proszę niech pan podpisze to wypowiedzenie - poprosiła Ula i spojrzała na prezesa oczami pełnymi łez. W tej chwili senior Dobrzański zrozumiał jak wielką krzywdę musiała doznać ta kobieta od jego syna. Gdy tylko ta opuściła gabinet chwycił za telefon i zadzwonił do Marka i streścił mu rozmowę z Ulą. Ta wiadomość nie nastroiła go optymistycznie. Przez kilka kolejnych godzin siedział we  własnym pokoju i zastanawiał  się co jeszcze może zrobić aby Ula mu wybaczyła. 

Przebrany w oficjalny strój wsiadł  do swojego Lexusa i pojechał w dobrze znanym mu kierunku. Postanowił jeszcze raz porozmawiać z Ulą. Po kilkudziesięciu minutach parkował pod jej domem,  z mocnym postanowieniem przeszedł przez bramkę i zadzwonił raz, drugi lecz nikt nie otworzył. Doskonale wiedział, że Ula jest w domu, widział ruch zasłony w jej pokoju. 
- Ula proszę otwórz i porozmawiaj ze mną. Wiem, że jesteś w domu - prosił mówiąc wiedząc, iż ona stoi za drzwiami - nie odejdę stąd aż nie pozwolisz mi wszystkiego wyjaśnić - dodał. 
Usiadł na jednym ze schodów i spojrzał w kierunku okna po czym wyciągnął telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki i wystukał treść wiadomości. 

"JA TYLKO CIEBIE MAM 
 TYLKO TOBIE SERCE DAM
 TĘSKNIĘ ZA TOBĄ NOCĄ I DNIEM
 JAK WYZNAĆ CI MAM, ŻE KOCHAM CIĘ"  - i nacisnął wyślij. Gdy nie było żadnej reakcji postanowił wysłać kolejną wiadomość.

"W MOIM ŻYCIU ZJAWIŁAŚ SIĘ NAGLE, JAK OBŁOK NA NIEBIE. TERAZ CIĄGLE MYŚLĘ  O TOBIE I SMUTNO MI BEZ CIEBIE". 

Nie wiedział ile czasu minęło kilka minut, a może kilkadziesiąt lecz wciąż nie było żadnej reakcji ze strony Uli. Ale on postanowił, że nie odpuści i tak długo będzie siedział przed jej domem aż ta da mu szansę na wyjaśnienie. W końcu usłyszał jakiś szelest za sobą odwrócił się i zadarłszy głowę do góry ujrzał Ulę. Ta podeszła do niego i przysiadła tuż obok. 
- Długo zamierzasz tu siedzieć? - zapytała.
- Tak długo aż pewna kobieta, którą kocham pozwoli mi wyjaśnić kilka spraw - odparł z powagą w głosie.
- A co jeśli ona tego nie zechce? - padło kolejne pytanie.
- To nadal tu będę siedział. Raz odpuściłem, ale kolejny raz tego nie uczynię. Ula proszę tylko o kilka minut, jeśli po tym co powiem wciąż nie będziesz chciała mnie znać, to... - zamilkł, nie umiał dokończyć zdania, a raczej nie chciał tego mówić. 
- To... - powtórzyła za nim ostatnie słowo.
- Odejdę i pozwolę ci o sobie zapomnieć, chociaż ja o tobie nie zapomnę nigdy - usłyszała. 
Zapanowała między nimi cisza, którą przerwał Marek i zaczął swoją opowieść jednocześnie tłumacząc swoje postępowanie względem niej samej. Przez jakiś czas mówił patrząc gdzieś przed siebie, gdy zaczął mówić o nich i o tym kiedy zrozumiał swoje uczucia do niej odwrócił swą twarz w kierunku jej samej. Ula siedziała ze spuszczoną głową, a na schody kapały wielkie jak groch łzy. Marek podniósł się z zajmowanego miejsca i schodząc dwa schody niżej przykucnął przed nią. Delikatnie uniósł jej głowę, aby ich spojrzenia się skrzyżowały po czym rzekł.
- Ula ja zrozumiałem jak wielką krzywdę ci wyrządziłem i strasznie mi przykro. Wiem, że nie powinienem cię prosić o cokolwiek  lecz to czynię. Proszę wybacz mi, nie potrafię bez ciebie żyć. To ty nadajesz memu życiu sens. Dla ciebie rozstałem się z Pauliną, bo zrozumiałem, że szczęśliwy związek to taki gdzie jest miłość. A przy niej tego nie było, to co nas łączyło, to tylko przyzwyczajenie. Przy tobie poznałem, a przede wszystkim zrozumiałem czym jest miłość. I to właśnie czuję do ciebie. To ciebie kocham. Proszę uwierz mi - kiedy skończył, a z jej strony nie było żadnej reakcji podniósł się, ostatni raz spojrzał na nią i zamierzał odejść. Powiedział jej prawdę, wyznał swoje uczucia nic więcej nie mógł zrobić. 
- Marek - usłyszał jak wymawia jego imię i już wiedział, że jeszcze nie wszystko stracone. W mgnieniu oka był przy niej i nie zważając co zrobi zamknął ją w swych ramionach. 
W tej jednej chwili oboje już wiedzieli, że od teraz  będą razem. Każde z nich zrozumiało, iż nie potrafią żyć bez siebie. Kolejny już raz zwyciężyła miłość. A tych dwoje stało się nierozłączne. Kilka miesięcy później ta wielka miłość zaprowadziła ich przed ołtarz w Rysiowskim kościele. Z czasem i sama Helena zaczęła przekonywać się co do słuszności wyboru Marka. Lecz zanim do tego doszło wiele razy rozmawiała ze swoim mężem. 
KONIEC.