piątek, 28 czerwca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część XVI

- Moi już wiedzą o ciąży – oznajmił Łukasz Bożenie, gdy ta chciała się upewnić czy tego dnia powiedzą jego rodzicom.
- Jak to wiedzą? Mieliśmy im powiedzieć wspólnie – rzekła ze zdenerwowaniem w głosie kobieta.
- Kojarzysz może to małżeństwo u mnie na osiedlu z pudlem? On tak kuleje na jedną nogę, a ona taka grubsza babka – tłumaczył.
- No wiem o kim mówisz. Ale co oni mają do tego?
- To właśnie ten facet zaczepił ojca dzisiaj jak wracał z targu i pytał czy przypadkiem nie jesteś w ciąży. Dlatego, gdy oboje z matką mnie zapytali, potwierdziłem, że tak – wyjaśniał, wpatrując się w twarz Bożeny, a ta mieniła się kolorami strachu, przerażenia i sam Pan Bóg wie czego jeszcze.
Oboje zdawali sobie sprawę, że zwłaszcza jego matka nie przyjmie tego z uśmiechem na ustach. Doskonale wiedzieli, że ona nie lubi Bożeny i wiele razy to okazywała. Ta jej niechęć była dzięki ciotce, która wciąż mieszała, mówiąc niestworzone rzeczy na temat Agaty i Zygmunta oraz na samą Bożenę. I mimo że Łukasz próbował odpierać ataki w stronę jego dziewczyny, tłumacząc iż wiele z tego to wyssane z palca brednie nic nie dawało. 
 
Po dotarciu do jego domu niemalże od progu zostali zaatakowani przez jego matkę. Mimo, że próbowali jej tłumaczyć to i tak nic to nie dało. Nie docierały do niej żadne argumenty, jak zwykle próbowała pokazać, że ona jest najmądrzejsza i wie wszystko najlepiej. Przez kolejnych kilka dni chodziła obrażona i nie rozmawiała z żadnym z nich. Jak się później okazało to była cisza przed burzą i to taką z piorunami i trąbą powietrzną, która niszczy wszystko po drodze. Od tego dnia minął jakiś tydzień.
- Muszę z wami obojgiem porozmawiać – rzekła, gdy zjawili się u Łukasza.
- Słuchamy – odpowiedział za nich oboje Łukasz, siadając obok Bożeny na kanapie, a ją samą trzymając za rękę.
- Mam dla was propozycję – zaczęła – oboje jesteście jeszcze bardzo młodzi – no tak oboje mieli po dwadzieścia trzy lata – ty Bożena nie masz pracy i doświadczenia w byciu matką, a Łukasz może i pracuje, ale kokosów nie zarabia, dodatkowo jest osobą niepełnosprawną i tak samo jak ty nie ma pojęcia o byciu rodzicem. I tu mam pewien pomysł, abyście zaraz po urodzeniu się dziecka zrzekli się praw do niego. A mnie wskazali jako rodzinę zastępczą ze wskazaniem. W ten sposób wy byście pozbyli się problemu, ja natomiast pobierałabym pieniądze z opieki z tytułu bycia rodziną zastępczą. Oczywiście zawsze będziecie mogli zabierać je do siebie, na wakacje i takie tam inne – Bożena siedziała jakby dostała czymś w głowę również Łukasz był w szoku.
- Rozumiem, że to jakiś żart z pani strony – odezwała się w końcu Bożena.
- Nie, to nie żart. Oboje nie macie bladego pojęcia co to znaczy być rodzicem. Ja sama wychowałam dziecko, które jest niepełnosprawne, jaką macie pewność, że wasze będzie zdrowe? - zapytała, by po chwili samej odpowiedzieć – żadnej. Ty dziewczyno nawet w domu nie miałaś odpowiedniego przykładu jak być rodzicem – próbowała argumentować przyszła teściowa Bożeny.
- A ja zapewne miałem przykład jak wygląda prawdziwa rodzina. W koło sami rozwiedzeni. Nie ma co świetny przykład rodziny – odezwał się w końcu wściekły Łukasz – może i jesteśmy młodzi, ale przypominam ci, że ty miałaś trzy lata mniej jak mnie rodziłaś, bo zaledwie dwadzieścia lat.
- Nigdy nie oddam mojego dziecka. Czy to się komuś podoba czy nie. Jak pani chce mieć jeszcze dziecko to niech sobie sama zrobi albo zaadoptuje. A nie szuka sposobu na zdobycie pieniędzy, w tym celu proponuję udać się do pracy – wykrzyczała kobiecie Bożena po czym wstała i wyszła tuż za nią uczynił to Łukasz.
Był tak wściekły na matkę, że w tym momencie z wielką chęcią by się upił. Odprowadził Bożenę do domu, przez całą drogę próbował ją uspokoić i przepraszał za słowa i zachowanie matki. W dniu następnym dostał telefon od dziewczyny, że ta trafiła do szpitala, a ciąża jest zagrożona.
- Widziałaś co narobiłaś. Bożena przez ciebie trafiła dzisiaj rano do szpitala. Jeśli coś się stanie jej albo dziecku to możesz zapomnieć, że miałaś syna – wykrzyczał matce w twarz.
W szpitalu była przez tydzień i tylko Łukasz ją odwiedzał codziennie. Po jej wyjściu ze szpitala matka Łukasza przeprosiła ich oboje, ale oboje czuli, że nie jest to do końca szczere ani prawdziwe. Ale postanowili tym na razie się nie przejmować i zaczęli planować ślub. W Urzędzie Stanu Cywilnego ustalili datę jedenastego października. To miał być tylko ślub cywilny, co bardzo nie spodobało się rodzinie ze strony Bożeny i głośno to komentowali.
- Jak to tak bez ślubu kościelnego? Tego jeszcze w naszej rodzinie nie było – powtarzali wszyscy jak utartą regułkę.
- Dla nas nie ma znaczenia jaki ślub – tłumaczyła Bożena – sama jestem zdania, że jak dwoje ludzi ma być ze sobą to będą bez względu jaki ślub wezmą czy też będą żyć bez tego papierka.

Doszło do zapoznania obu rodzin i tak jak oboje się domyślali jedni nie polubili drugich. Oni mieli to gdzieś. Cieszyli się swoim szczęściem. Początkowo wesele miało się odbyć na sali, bo takie wielkie aspiracje przyświecały jej rodzicom, a zwłaszcza matce. Ona sama zastanawiała się skąd na to wezmą pieniądze. I kiedy Agata wystawiła matkę Łukasza nie przychodząc na umówione spotkanie w restauracji i powodując zrzucenia wszystkiego na jej barki włącznie z opłaceniem tejże sali ta nie wytrzymała.
- Przykro mi to mówić dzieci, ale ja nie mam zamiaru wszystkiego pokrywać z własnej kieszeni. Twoi rodzice Bożena w ogóle się nie angażują w przygotowania, a ja nie mam na tyle aby jeszcze wyżywić twoich gości – mówiła do nich, po tym jak Agata z Zygmuntem nie pojawili się na umówionym spotkaniu po raz kolejny. Bożena rozumiała to, ale i tak było jej przykro. Ten najważniejszy dla niej dzień miała spędzić bez swoich najbliższych. Faktem było, że nie zapraszała ich wielu bo oprócz jej brata oraz rodziców miało być jeszcze siedmioro osób a od Łukasza wraz z matką i jej konkubinem dwanaścioro. Postanowili, że w obecnej sytuacji zrobią przyjęcie weselne w mieszkaniu Łukasza. I jedyną osobą z jej strony będzie jej brat, który miał być świadkiem. Zdecydowali się na Przemka, gdyż od młodego ze strony nie mieli kogo wziąć na świadka jako mężczyznę. Świadkową została dalsza kuzynka Łukasza.

Bożena poinformowała swoich rodziców, że wesela nie będzie, no chyba, że sobie sami zorganizują coś w domu. Myślała, że ta wiadomość jakoś ich zmobilizuje aby wziąć się w garść i coś zacząć robić, ale nie, za to usłyszała.
- Zrobicie jak chcecie – była w szoku. Ona, ich własna córka wychodzi za mąż, a oni mają ją kompletnie gdzieś.

Na jakieś półtora miesiąca przed ślubem Agata wpadła na pomysł aby jej córka mimo ślubu cywilnego ubrała białą suknię jak do kościoła.
- Ty chyba jesteś niepoważna. Ja nie biorę kościelnego tylko cywilny. To po pierwsze a po drugie nie mam tyle pieniędzy aby za nią zapłacić.
- To ciekawe w czym idziesz? - grzmiała Agata.
- Już pożyczyłam sukienkę od Ewki, a ciotka tylko ma ją trochę przerobić by nie była zbyt obcisła – odparła jej Bożena.
Agata wzruszyła ramionami i rzekła.
- A rób jak chcesz. Wiecznie byłaś krnąbrna wobec nas i niewdzięczna – Bożena popatrzyła na matkę i czuła się tak jakby dostała w twarz. Od urodzenia mieli ją za nic, nawet teraz jak wychodzi za mąż olewają ją i śmią powiedzieć takie rzeczy.

- Łukasz dostałam ponownie odmowę co do przyznania nam mieszkania. Już nie wiem co jeszcze mam wymyślać. Przecież napisałam im w piśmie, że od października wychodzę za mąż, że spodziewamy się dziecka. Przedstawiłam papiery o odciętym prądzie, wyrok sądu o eksmisji i że miasto ma im przydzielić lokal zastępczy. Opisałam jakie tam panują warunki, że oboje nadużywają alkoholu. A ci pieprzeni biurokraci piszą, że wciąż przekracza metraż – mówiła na kilka dni przed ślubem.
- Spokojnie, nie denerwuj się. Po ślubie zamieszkamy u mojej matki i wówczas kolejny raz napiszemy pismo. A jak nie to coś wynajmiemy – mówił spokojnie Łukasz. Widząc, że na niewiele zdały się jego słowa rzekł – chodź mama prosiła abyśmy przyszli, bo mówiła, że potrzebna jej nasza pomoc – prawda była inna, ale on w tym momencie łapał się wszystkiego aby tylko zajęła swoje myśli czymś innym.
Prawdą było, że żadne z nich nie chciało mieszkać z rodzicami ani jednymi, ani drugimi. Ale w obecnej sytuacji nie mieli wyjścia. 
 
W piątek dziesiątego października było już wszystko przygotowane. Ten dzień był również przełomowy dla samej Bożeny. To tego dnia stało się coś co powinno było stać się dużo wcześniej.
- O której to się wraca do domu – wrzeszczał Zygmunt na córkę, gdy ta spóźniła się kilkanaście minut.
- A co ciebie to może obchodzić. Jestem już dorosła jakbyś nie zauważył – odpyskowała ojcu, a głos jej nawet nie zadrżał.
- Nie pyskuj, bo wstanę do ciebie i ci przypierdolę – wrzeszczał jeszcze bardziej.
- Tak, to chodź, i co może jeszcze mi szlaban dasz? To muszę cię rozczarować, ale tylko do jutra najpóźniej do godziny dwunastej. O tej godzinie jeśli nie pamiętasz ja wychodzę z tego patologicznego domu – odpowiedziała.
Leżąc później we własnym pokoju czuła się dumna z siebie, ale i poniekąd zła, że nie postawiła się im wcześniej. 
 
Wreszcie nastała ta upragniona sobota, ale oczywiście bez kłótni w tym domu obejść się nie mogło.
- Mam nadzieję, że postawicie weselną wódkę? - usłyszała Bożena pytanie, które padło z ust matki.
- A dałaś na tę wódkę, czy na cokolwiek związanego z tym ślubem? - odpowiedziała jej córka pytaniem.
- Ja nie muszę nic dawać, a ty…
- Dobra skończ. Znam ten tekst na pamięć… - wymianę zdań obu przerwało pukanie do drzwi. Przemek poszedł otworzyć.
- Bożena Gabi przyszła – usłyszała.
Gabi z zawodu była fryzjerką i obiecała, że uczesze Bożenkę i pomoże jej się ubrać. Wkrótce przyjechali dziadkowie Bożeny. Ta poinformowała ich, że przez to co zrobili rodzice wesela nie będzie.
Punktualnie o godzinie dwunastej pod blok panny młodej przyjechał pan młody z rodzicami i gośćmi ze swojej strony. Weszli do jej domu gdzie miało nastąpić błogosławieństwo.
- Rany co za hipokryzja. Ślub cywilny, a ci się uparli na błogosławieństwo. Co za chora rodzina – myślała w duchu Bożena.
O godzinie trzynastej w Urzędzie Stanu Cywilnego w Sosnowcu mieli oboje składać przed urzędnikiem oraz rodziną przysięgę małżeńską. Bożenie ze szczęścia poleciały łzy. Tak tego dnia ta wiecznie nękana przez własnych rodziców dziewczyna czuła się szczęśliwa i nawet przez myśl jej nie przeszło, że ktoś może wyprowadzić ją z równowagi, a jednak. Po uroczystym złożeniu przysięgi i podpisaniu dokumentów w sali obok był czas na wypicie szampana i składanie życzeń młodym małżonkom.
Po wszystkim, gdy młodzi i wszyscy zgromadzeni zbierali się do wyjścia matka Bożeny poprosiła ją na bok.
- Bożena możesz pożyczyć mi trochę pieniędzy? - Bożena stanęła jak wryta, a jej oczy przypominały wielkością spodki od filiżanek.
- Co? - wydukała tak jakby chciała się upewnić, że dobrze usłyszała.
- Pytam czy masz pożyczyć jakieś dwieście złotych, bo nawet nie mam co na stół postawić – rzekła kobieta.
- Nie, nie mam – odparła bez namysłu Bożena.
- Przecież widziałam, jak dostaliście koperty – mówiła starsza z kobiet.
- Tam były tylko kartki z życzeniami. Tylko wujek dał nam pieniądze, ale to są Euro – powiedziała i za całą premedytacją wspomniała o pieniądzach od chrzestnej.
- A nie możesz ich wymienić?
- Ty chyba sobie żartujesz. Właśnie wyszłam za mąż i mam latać po mieście i szukać kantoru?  Powiedziałam, że ci nie pożyczę i zdania nie zmienię – mówiła coraz bardziej zdenerwowana Bożena.
Do obu pań doszedł Łukasz, bo martwiło go, że Bożena gdzieś znikła.
- Bożena wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak, chodźmy. Później ci powiem o co chodzi – odpowiedziała i chwyciwszy swojego męża pod rękę wyszli z Urzędu. Tam zrobiono im kilka zdjęć i obie rodziny rozjechały się w swoją stronę.
Młodzi dojechali do domu pana młodego i aby tradycji stało się zadość zostali przywitani chlebem i solą przez matkę Łukasza po czym chwycił ją i przeniósł przez próg.
Kiedy z samochodu wypakowali wszystkie prezenty i zjedli ciepły posiłek przeprosili gości i wezwaną taksówką wraz z bratem Bożeny pojechali do jej domu. Mimo wszystko chcieli chwilę spędzić z jej rodziną, zwłaszcza z jej dziadkami oraz wujem i kuzynką. Po godzinie dziadkowie Bożeny postanowili wracać.
- Babciu poczekajcie odprowadzę was – zawołała Bożenka i już zmierzała z nimi na dół do samochodu.
- Przepraszam was jeszcze raz, ale nie było wyjścia. Ona nawet miała czelność w urzędzie prosić mnie o pieniądze – tłumaczyła się Bożena.
- Nie przepraszaj dziecko. To nie twoja wina, że masz takich rodziców. Ode mnie też dzisiaj pożyczyła sto złotych. Pożegnamy się i jeszcze raz wszystkiego najlepszego na nowej drodze dziecko – usłyszała jeszcze od babci i już machała im na pożegnanie.
Kilkanaście minut później do drogi szykował się wuj i kuzynka więc młodzi małżonkowie postanowili skorzystać z propozycji podwiezienia ich do domu Łukasza.
Reszta dnia i prawie cała noc minęła spokojnie. Przyjęcie weselne wbrew obawom udało się wyśmienicie. Nikt nie narzekał. Wszystko skończyło się o czwartej nad ranem, ale nikt z sąsiadów nie miał pretensji, gdyż wszyscy byli wcześniej poinformowani o tym fakcie.
Snu mimo to mieli niewiele, bo popołudniu również mieli przyjść goście.
Ale wszystko skończyło się dość wcześnie gdyż Bożena poczuła się źle i wzywano do niej pogotowie.
CDN...

piątek, 21 czerwca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część XV

Od tej niedzieli ta dwójka stała się wręcz nierozłączna. Widywali się codziennie. Z początkiem lipca Bożena miała zaplanowany wyjazd na wieś do dziadków na jakieś dwa tygodnie.
- Wiesz jeśli twoi rodzice zgodzą się na wyjazd to możemy jechać razem – zaproponowała Bożena jednego razu, co spodobało się Łukaszowi.
Jego mamę było łatwo namówić na wyrażenie zgody, ale problem leżał po stronie rodziców Bożeny zwłaszcza ojca.
- Dziewczyno ile wy się znacie, aby na wspólne wakacje jeździć? - dopytywał ojciec, któremu początkowo wtórowała matka.
Ale Bożena miała już plan jak sprawić, by matka zmieniła zdanie i miała ją całkowicie po swojej stronie. Swój plan zamierzała wprowadzić w życie już następnego dnia.
- Masz sprawić aby ojciec zgodził się na ten wyjazd z Łukaszem, albo przynajmniej nie dowiedział się o tym, że on jedzie ze mną – mówiła Bożena do matki.
- Nie pyskuj… - zaczęła krzyczeć Agata.
- Tak, wiem…, jeszcze za mleko ci nie zapłaciłam – weszła w słowo matce. – Wiesz ciekawe co powie ojciec, gdy dowie się co zrobiłaś z moim pierścionkiem od prababci i gdzie podziewa się magnetowid – mówiła z uśmiechem na ustach.
- Nie zrobisz tego – odparła z całą pewnością w głosie Agata.
- A chcesz się przekonać? Wiesz…, ojciec jest podłym draniem, ale bywa też cholernie sentymentalny i bardzo przywiązuje wagę do rzeczy w tym domu. Więc? - widziała, że matka zaczyna wymiękać.
- A co jak dziadkowie mu powiedzą? - próbowała użyć jeszcze innych argumentów.
- Nie martw się nie powiedzą. Twoi rodzice nie znoszą ojca, a drugim wystarczy, że kupię kilka butelek alkoholu i mam ich w kieszeni – mówiła, będąc pewną swego.
I tak oto kilkanaście dni później Bożena wraz z Łukaszem i swoim bratem pojechała do Radomska. Fakt Zygmunt nie miał pojęcia o tym wyjeździe wraz z chłopakiem. Według planu dziewczyny on miał nigdy nie dowiedzieć się o tym. Tak też się stało. Agata znając doskonale swojego męża wiedziała co się stanie, gdy wyjdzie na jaw, że sprzedała do lombardu rzeczy wymienione przez córkę. Zygmunt myślał, że magnetowid się zepsuł i nie nadawał do naprawy, o pierścionek nie pytał mając pewność iż Bożena go schowała u siebie w pokoju.

Z wakacji wrócili zadowoleni i szczęśliwi. Widoczne były zmiany w zachowaniu Bożeny. Ponownie się uśmiechała i snuła plany na przyszłość, chociaż były w ich otoczeniu osoby, które próbowały zniszczyć to szczęście.
Wszystko zaczęło się od imienin babci Łukasza. Początkowo on miał iść na tę uroczystość tylko z rodzicami, a dokładniej z matką i ojczymem, ale w końcu przyjechał po Bożenę.
- Łukasz? Co ty tu robisz? Nie miałeś być teraz u babci? - zasypała go lawiną krótkich pytań.
- Cześć – rzekł i jak zawsze przywitał pocałunkiem. Bożenę cieszyło takie zachowanie chłopaka, bo było zupełnie inne od tego jak zachowywał się Dominik.
- Byłem już i kazali mi, a dokładniej mówiąc to moja mama wraz z babcią, abym po ciebie przyjechał i wrócił wraz z tobą – mówił.
- No nie wiem. Wiesz, że twoja ciotka mnie nie lubi i jeszcze coś powie głupiego – próbowała się wymigać od tej wizyty. Faktem było, że ciotka Łukasza znała się z matką Bożeny i przez to iż nie lubiła Agaty rykoszetem obrywała jej córka.
- Spokojnie. Ciotka zapewne nic nie powie, a jeśli nawet będzie próbowała to ja jej nie pozwolę – mówił i spoglądał na nią z niemą prośbą w oczach.
Zgodziła się, chociaż była pełna obaw. Prezentacja nie trwała długo, bo oprócz babci inni znali już Bożenę. Niby wszystko było w jak najlepszym porządku a jednak dziewczyna nie czuła się zbyt komfortowo. Mimo, że ciotka niewiele się odzywała, to ona czuła gdzieś pod skórą, że nic dobrego z tego nie wyniknie i miała rację.
Następnego dnia, kiedy tylko spotkała się z chłopakiem wyczuła, że coś jest nie tak. On zachowywał się jakoś dziwnie.
- Powiesz mi co się dzieje, czy masz zamiar tak milczeć dzisiaj przez całe popołudnie – rzekła, gdy ten przez kolejny kwadrans milczał jak grób. W końcu spojrzał na twarz dziewczyny i wyjawił tajemnicę jaka dręczyła go od wczorajszego wieczora.
- Po tym jak odprowadziłem cię do domu wróciłem do babci…
- No wiem, rozmawialiśmy o tym – przerwała mu się Bożena.
- Właśnie. Okazało się, że Elka nagadała na twoich rodziców a zwłaszcza na matkę wiele rzeczy i babka później przez dłuższy czas ciosała mi kołki na głowie, że ty zapewne będziesz taka sama i powinienem się z tobą rozstać, bo przecież według niej nic dobrego z domu nie wyniosłaś – mówił i było mu coraz bardziej przykro, bo wiedział jak mocno to zraniło Bożenę.
- A ty co o tym sądzisz? - zapytała drżącym od płaczu głosem.
- Ja mam gdzieś co mówi moja babka. Jeśli nadal będzie taka to nie będę do niej jeździł – odparł pewnym głosem.
- Kocham cię i nikt tego nie zmieni – powiedział po czym przytulił ją do siebie. Kiedy była z Dominikiem, takie czułości nigdy nie miały miejsca zwłaszcza w miejscu publicznym. Mimo że Łukasz postawił na swoim i nie posłuchał swojej rodziny to ciotka nie poprzestawała knuć. Z chwilą, gdy zorientowała się, że jej rodzinę jakoś niewiele to obchodzi, zaczęła mieszać w innym miejscu.
Agata wróciła z pracy i od progu zaczęła wrzeszczeć na córkę.
- Co ty sobie myślisz, taki wstyd…
- A może tak jaśniej, bo nie rozumiem – odezwała się dziewczyna.
- Proszę bardzo. Możesz mi wyjaśnić co ty wyprawiałaś na urodzinach ojca Łukasza?
- Nic – odparła z całą pewnością.
- A to, że upiłaś się do tego stopnia, że obściskiwałaś się ze wszystkimi facetami, a później Łukasz wzywał ci taksówkę, to ty uważasz za nic? Na imieninach jego babci ponoć nie było lepiej – wrzeszczała Agata.
Bożena patrzyła skołowana to na matkę, to na ojca i nie mogła pojąć po jaką cholerę ciotka Łukasza rozpowiada takie plotki na jej temat. Była pewna, że to właśnie ona za tym stoi. Jednak tym razem, co zdarzało się niezwykle rzadko, po stronie córki stanął Zygmunt.
- Przecież z tego co pamiętam to ona wróciła z jednej i drugiej imprezy o czasie i była trzeźwa – to stwierdzenie ostudziło Agatę. Doskonale wiedziała, że Bożena nigdy nie wróciła do domu spóźniona.
Prawdą było, że Bożena czasami próbowała się przeciwstawiać rodzicom, ale mimo tego czuła do nich respekt. Chociaż „respekt” to chyba złe określenie. Ona mimo wszystko bała się ich a zwłaszcza ojca. Doskonale wiedziała czym groziło spóźnienie się chociaż o pięć minut, a powrót pod wpływem alkoholu zwłaszcza. Takie przywileje jak późne powroty a czasem i nad ranem, czy pod wpływem alkoholu miał tylko jej brat, mimo iż był jeszcze nieletni. Miał wówczas niespełna szesnaście lat.
Bożena opowiedziała o wszystkim Łukaszowi.
- Miśka nie ma sensu się tym przejmować. Widocznie nudzi się tej kobiecie. Nic na to nie poradzimy.
Czas płynął, a oni pokończyli oboje szkoły i przyszedł czas, aby podjąć pracę. On miał większe szczęście i pierwszy ją znalazł. Mimo że pracował na dwie zmiany po dwanaście godzin, to i tak widywali się codziennie. 
Tak samo było w czasie, gdy trwał rok szkolny. Nie potrafili nie widzieć się chociaż parę godzin dziennie. Plan lekcji Bożeny był tak ułożony, że w poniedziałki chodziła na zajęcia popołudniu i dzięki temu miała przedłużony weekend o ten jeden dzień. Przez cały rok szkolny ani razu nie pojawiła się w szkole tego dnia. Nikt o tym nie miał pojęcia do momentu, gdy któregoś poniedziałku wróciła niby ze szkoły i od drzwi już usłyszała:
- Jak tam w szkole?
Trochę to było dziwne, bo rodzice nigdy nie pytali o takie rzeczy a już na pewno nie na dwa miesiące przed końcem roku, gdy szykowała się do egzaminów zawodowych.
- A dobrze – odparła z pewnością w głosie.
- Dobrze, powiadasz… Nie miałam pojęcia, że szkołę przenieśli ci do centrum miasta – zakpiła matka. Dziewczyna już wiedziała, że wpadła.
- Jakoś nie chciało mi się iść do szkoły. Oceny mam już wystawione i nie są złe. Dwie czwórki, a reszta to piątki – odparła i chyba tym ostatnim zdaniem uratowała się przed wyrzutami.
Bożena z Łukaszem spotykała się już od ponad roku. Bywało różnie. Nawet w pewnym momencie ich związek przeżywał kryzys, ale wbrew wszystkiemu potrafili dojść do porozumienia i ich relacje wróciły na właściwe tory. Okazało się, że Łukasz jest piekielnie zazdrosny o swoją dziewczynę. Pochlebiało to jej, ale z drugiej strony stawało się to na dłuższą metę denerwujące i męczące. On w każdym facecie, który pojawiał się w pobliżu Bożeny widział potencjalnego rywala. W takich chwilach na nic zdały się jej tłumaczenia, że to jego kocha, że nie interesują ją inni.
- Do tego faceta nic nie dociera – mówiła sama do siebie widząc, że Łukasz nie bardzo jej wierzy.
Był październik. Bożena miała wrażenie jakby przeżywała coś w rodzaju deja vu. Kuzynka przyniosła zaproszenie na ślub i ku zaskoczeniu Bożeny okazało się, że została wpisana na nim wraz z rodzicami.
- Możesz mi wyjaśnić co to ma być? - zapytała oburzona. – Dobrze wiesz, że mam faceta i jestem z nim od ponad roku – kontynuowała nie dając dojść do głosu kuzynce.
- Bożena, dobrze wiesz, że robimy przyjęcie w domu – próbowała dość nieudolnie tłumaczyć się kuzynka.
- Nie rozśmieszaj mnie. Wiem, że Justyna jest zaproszona wraz z osobą towarzyszącą, a z tego co wiem, to nie ma nikogo. Albo więc dostanę osobne zaproszenie, albo mnie tam nie będzie. Wybieraj – powiedziała.
Ewka nie odpowiedziała nic tylko posiedziała jeszcze dwa kwadranse rozmawiając z rodzicami Bożeny po czym wróciła do domu. Dla samej Bożeny było jednoznaczne, że na wesele nie idzie. Cała uroczystość miała odbyć się w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, ale prawdę mówiąc Bożena cały świąteczny czas miała spędzić sama. Nawet wigilię, bo Łukasz miał pracować przez okres świąt w dodatku na drugą zmianę więc w wigilię widzieli się tylko przez kilka godzin. Jednak w pierwszy dzień świąt chłopak zrobił jej niespodziankę. Tego dnia siedziała w domu sama bo, wszyscy od dnia poprzedniego świętowali już wesele kuzynki. Usłyszała pukanie do drzwi i z niechęcią oderwała wzrok od telewizora. Po ich otwarciu na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. W progu stał Łukasz.
- Co ty tu robisz? - pytała, a radość rozsadzała jej piersi.
- Załatwiłem zamianę i mam wolne dziś i jutro a także Sylwestra – zakomunikował. Autentycznie ucieszyła ją ta wiadomość. Przesiedział u niej tego dnia do późna.
Sylwestra spędzili we własnym gronie. Już jakiś czas temu dostrzegli, że we własnym towarzystwie czują się najlepiej i nie potrzebują nikogo więcej. Dla samej Bożeny dodatkowo był to pierwszy Sylwester spędzany poza domem i nawet Zygmunt nie widział problemu, aby córka wróciła nad ranem.

Był koniec stycznia dwa tysiące pierwszego roku, dotarła do nich wiadomość o śmierci ojca Zygmunta. Następnego dnia wcześnie rano rodzice Bożeny wraz z siostrą Zygmunta i jej mężem wsiedli w pociąg i ruszyli do Radomska, aby pomóc w załatwianiu formalności pogrzebowych. Bożena wraz z bratem i Łukaszem mieli dojechać na sam pogrzeb. Ona przez cały pogrzeb nawet jednej łzy nie uroniła. Nie czuła kompletnie nic, żadnego smutku, żadnej rozpaczy w przeciwieństwie do reszty rodziny. Po ceremonii na cmentarzu udali się jeszcze do domu na stypę. Tam zabawiła wraz z Łukaszem kilka, może kilkanaście minut i wrócili do domu.
Kilka dni później wrócili jej rodzice wraz z bratem i mieli dla niej pewną wiadomość.
- W przyszłym tygodniu pojedziesz do babci i przez kilka dni będziesz jej pomagać.
- Ale dlaczego ja? Przecież tam jest ich tylu, że chyba ma kto jej pomóc – próbowała wymigać się od wyjazdu.
- Ustaliliśmy, że ty będziesz pierwsza, później Ewa a potem będziemy musieli pomyśleć – usłyszała od ojca.
Wiedziała doskonale, że z nim nie wygra. Mimo oporów wyjechała na tydzień czasu zostawiając swojego chłopaka samego.
W marcu dostała zaproszenie na wesele kuzyna, a brata Ewy, który w przeciwieństwie do siostry zachował się przyzwoicie i zaprosił ją wraz z osobą towarzyszącą. To wesele gotowa była uznać za bardzo udane, gdyby kolejny raz nie odezwała się despotyczna natura jej ojca. Siedzieli przy stole wraz z innymi gośćmi, gdy wznoszono toast za parę młodą. Bożena również sięgnęła po kieliszek wypełniony czerwonym winem.
- Tylko spróbuj – usłyszała groźbę w głosie ojca.
Odwróciła się i ujrzała jego srogą minę, która wyrażała obietnicę, że zaraz jej się oberwie. Była zła na tego człowieka, ale nie chcąc robić draki. Odłożyła kieliszek na stół. Przez całe wesele czuła jego spojrzenie na sobie.
Na dwa dni przed końcem tego właśnie roku zmarła matka Zygmunta. Ponownie jej rodzina poza bratem jechała wcześniej. Udało się załatwić pogrzeb w samego Sylwestra. Jechała na pogrzeb z bratem i kuzynem. Łukasz nie mógł jej towarzyszyć ze względu na pracę. Niemal całą drogę w duchu modliła się, żeby nie zdążyli na ten pogrzeb i tak też się stało. Jeszcze tego dnia wieczorem wróciła do domu i do Łukasza.
- Wiesz ja to chyba jestem bez uczuć – rzekła w pewnym momencie.
- Bez uczuć? - powtórzył w formie pytania jej ostatnie dwa słowa.
- No tak. Najpierw zmarł dziadek teraz babka, a na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- To nie tak. Sama opowiadałaś jak oni cię traktowali więc nie ma w tym nic dziwnego – próbował jej to jakoś logicznie tłumaczyć. W duchu przyznawała mu rację.
Wiosną dwa tysiące drugiego roku Bożena znalazła pracę, która spowodowała iż nie mieli wiele czasu dla siebie, bo i ona pracowała po dwanaście godzin. Jej zarobki jak na tamte czasy były dość wysokie. Chociaż jej rodzice nie mieli pojęcia jak bardzo. Gdy zaraz po szkole po raz pierwszy znalazła zatrudnienie, Agata i Zygmunt zapowiedzieli jej, że całą pensję ma im oddawać, ale ona była już na tyle mądra, że nigdy nie przyznawała się do wysokości swoich zarobków i oddawała tylko jakiś ich ułamek.
Była dorosła i chciała się usamodzielnić. Odejść od lekceważących ją rodziców i zacząć żyć na własny rachunek. Złożyła nawet w urzędzie wniosek o przydział mieszkania, ale okazało się, że nie spełnia warunków. Mieszkanie rodziców było na tyle duże, że jego metraż podzielony na cztery osoby dawał każdej z nich komfortowe warunki.
Rok później okazało się, że Bożena jest w ciąży. Oboje i ona, i Łukasz uznali, że to jest odpowiedni czas, by usankcjonować ich związek. Pierwszą osobą po Łukaszu o ciąży dowiedziała się Agata. Stała przy kuchennym blacie szykując obiad, kiedy Bożena weszła do domu.
- I co? - zapytała odwracając się w kierunku córki trzymając w ręku nóż, którym kroiła mięso.
- I nic. Zostaniecie dziadkami – odpowiedziała Bożena.
- Rany boskie. I co teraz? – na twarzy Agaty wymalował się szok.
- Nic. Pobierzemy się i już – odpowiedziała beztrosko matce.
- Trzeba powiedzieć ojcu – dodała po chwili.
- Powiem mu wieczorem jak wrócę. Umówiona jestem z Łukaszem – odparła i tyle ją matka widziała.
Do domu wróciła jak zawsze o dwudziestej drugiej. Usiadła w fotelu z zamiarem powiedzenia o ciąży ojcu.
- Chciałam ci coś powiedzieć – zagaiła.
- Dobra, już nic nie musisz mówić. Wszystko wiem – powiedział nie patrząc na córkę.
Dwa dni później mieli powiedzieć o ciąży rodzinie Łukasza, ale ktoś ich zdążył uprzedzić.
CDN...

czwartek, 13 czerwca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część XIV

- Możesz iść, ale na dwudziestą drugą masz być w domu – zgodził się Zygmunt.
- Co? - zapytała zdumiona Bożena.
- Albo wracasz na tę godzinę, albo wcale – odparł zadowolony Zygmunt.
Bożena już wiedziała, że nie może dalej dyskutować z ojcem, bo to i tak nic nie da. Po wyjściu z działki pożegnała się ze znajomymi i wróciła do domu. Na dobrą sprawę to mogła wbrew woli ojca jechać. Doskonale wiedziała, iż ta dwójka pseudo rodziców będzie na działce przez cały weekend, ale gdzieś z tyłu głowy czuła obawę, że jednak któreś z nich może wrócić do domu w nocy i wówczas miałaby niewesoło. W takich chwilach była zła sama na siebie, że nie potrafiła przeciwstawić się ich woli. - Przecież jestem już dorosła – mawiała do siebie samej. Lecz zaraz słyszała w swej głowie słowa ojca – póki mieszkasz pod moim dachem i jesteś na moim utrzymaniu, robisz co ci każę – i słowa matki – jeszcze mi za mleko nie zapłaciłaś.


Od rozstania z Dominikiem minęły trzy miesiące a ona coraz bardziej zamykała się w sobie. Ciągle chodziła smutna z często podkrążonymi od płaczu oczami. Nie umiała się uśmiechać, nic jej nie cieszyło. Znajomi powtarzali, że to minie, że musi dać sobie czas, że zapomni a być może znajdzie kogoś, kto sprawi, że będzie szczęśliwa.

- Tak już to widzę – odpowiadała w takich razach.


Było sobotnie, czerwcowe popołudnie siedziała na ławce przed blokiem i jak zwykle rozmyślała nad własnym losem.
- A ty znowu się dołujesz? – usłyszała bardziej stwierdzenie niż pytanie, spojrzała w stronę skąd usłyszała głos i ujrzała swoją koleżankę.
- Nie…, po prostu sobie siedzę – odparła zrezygnowana. – Monika powiedz mi jak to jest? Gabi załatwiłam chłopaka. Dzięki mnie ty również go masz. A ja jestem sama jak palec, bo mój mnie najzwyczajniej w świecie zostawił – mówiła jakby z nutą zazdrości w głosie. Może rzeczywiście była zazdrosna?
- Bożena czy ty czasem nie przesadzasz? - padło z ust koleżanki. Ta pokręciła głową, aby zaprzeczyć.
Nagle Monika wpadła na pomysł, który w jej mniemaniu wydawał się dobry.
- A może ja ci pomogę znaleźć chłopaka? – zaproponowała.
- Ty? - Bożena spojrzała pobłażliwie na swoją rozmówczynię – Sorry, ale jakoś tego nie widzę – odparła.
- Dlaczego? - zdziwiona Monika zawiesiła spojrzenie na Bożenie.
- Pragnę przypomnieć ci, że gdyby nie ja to ty po dziś dzień nie miałabyś tego swojego Darka. Ty nie umiesz z innymi facetami gadać – odpowiedziała jej.
- To się jeszcze okaże – odparła i zerknęła w prawo.
- Spójrz idzie Krzysiek z jakimś chłopakiem – rzekła wskazując dwóch młodych ludzi. Krzysiek był od Bożeny znacznie młodszy, ale ten drugi wydawał się znacznie starszy. Obaj nie zwrócili nawet uwagi na dziewczyny. W pewnym momencie Monika wstała i ruszyła w kierunku bloku do którego weszli. Stanęła pod oknami i zaczęła głośno wołać Krzyśka.
- Monika przestań, – próbowała oponować Bożena – przecież słyszysz, że u Krzyśka jest impreza i zapewne nikt cię nie usłyszy. - Jakby na przekór jej słowom w oknie ukazała się matka Krzyśka, znajoma matki Bożeny z pracy. Z drugiej strony czemu się tu dziwić. Większość mieszkańców tej dzielnicy znała się nie tylko z miejsca zamieszkania, ale również z zakładu, w którym pracowali.
- Dzień dobry, może pani zawołać Krzyśka? - prosiła Monika. Bożena siedziała wciąż na ławce i tylko pukała się w czoło. Po paru chwilach w oknie ukazał się chłopak.
- Możesz zejść na chwilę? - zapytała Monika.
Ten nie zwlekając wyszedł przed blok. Bożena wciąż siedziała i przysłuchiwała się rozmowie tej dwójki -jak w tej chwili myślała - postrzeleńców. W pewnym momencie padło z ust Krzyśka, że może zawołać tego drugiego i jak tylko Monika wyraziła aprobatę pobiegł do domu.
- No chodź poznasz kogoś – mówiła Monika do Bożeny, a ta jakby mogła to już by zwiała, jednak ciekawość jej nie pozwoliła. Niespełna pięć minut później Krzysiek schodził wraz z jak się później okazało, swoim kuzynem.
- Cześć – padło niemalże jednocześnie z ust wszystkich.
- To jest Monika, Bożena a to mój kuzyn Łukasz – dokonał prezentacji Krzysiek.
- Miło mi - usłyszały dziewczyny.
- Nam również – odparły.
Cała czwórka stała jakieś półgodziny rozmawiając o wszystkim i o niczym. Mimo to między Bożeną a Łukaszem dało się wyczuć jakąś dziwną nić porozumienia, a dodatkowo śmiali się nawet z tych samych dowcipów. Ten wspólnie spędzony czas przerwało wołanie matki Krzyśka, aby obaj wrócili do domu.
Dziewczyny znów zostały same, ale na twarzy Bożeny można było zauważyć coś na kształt uśmiechu.
- Nawet miły ten kuzyn Krzyśka – rzuciła Monika.
- No – odparła mało inteligentnie Bożena. – A widziałaś jakie miał podbite oko? - dodała
- Widziałam. Ale czy to ważne? Może się gdzieś pobił, albo co? – padło z ust koleżanki.
Siedziały jeszcze jakiś kwadrans, gdy ujrzały chłopaka idącego wraz z rodzicami.
- Spotkamy się jutro popołudniu? - padło z ust Łukasza, gdy podbiegł do dziewczyn.
- Jeśli przyjdziesz około piętnastej, to myślę, że tak – odparła Bożena.
- Dzięki. Na pewno przyjdę – odparł, po czym pożegnał się i ruszył w kierunku, oddalających się rodziców.

- Mam nadzieję, że się z nim spotkasz? – mówiła Monika.
- Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą Bożena.
- Ty chyba sobie żartujesz. To ja tu się pocę, żeby znaleźć ci faceta, a ty jeszcze marudzisz? – niemal krzyczała na Bożenę.
- Dobra, spotkam się z nim. Oczywiście jeśli przyjdzie – odparła, ale widać, że coś chodziło jej po głowie. – Pójdę pod warunkiem, że ty również pójdziesz ze mną.
- A co ja przyzwoitka jestem, czy co? - obruszyła się Monika. Po namyśle jednak zgodziła się.


Wróciwszy do domu Bożena nie mogła przestać myśleć o nowo poznanym chłopaku i porównywać go do Dominika. Był szczupły, nieco wyższy od niej samej lecz niższy od Dominika.
- Pójdę na to spotkanie co mi zależy. Wiecznie sama nie będę. A i przecież nikt nie powiedział, że od razu zostaniemy parą – rozmyślała.


Nastała niedziela. Bożenka do południa wyszła z psem i spotkała Krzyśka, który nie owijając w bawełnę rzucił do niej.
- Chodzisz z moim kuzynem?
- Ty chyba jesteś nienormalny. Wczoraj go poznałam i już ma być moim chłopakiem?
- A czemu nie? - dociekał chłopak.
- Umówiłam się z nim na dzisiaj na piętnastą, ale czy coś z tego będzie to nie wiem. – Widać było, że Krzysiek ucieszył się z takiego obrotu sprawy.
- Bo wiesz… Łukasz to taki sympatyczny chłopak, tylko ostatnio ma pecha do dziewczyn. Kilka dni temu rozstał się z dziewczyną i to stąd ten siniak pod okiem – opowiadał jej Krzysiek, mimo że go o to nie prosiła. Uznała, że jeśli Łukasz sam nie powie jej co się stało, to z jej strony byłoby nietaktem wypytywać go o to.

Punktualnie o umówionej godzinie chłopak był na jej osiedlu. Chwilę rozmawiali siedząc na ławce, by po kilku minutach wraz z Moniką, Krzyśkiem i jeszcze dwójką innych osób ruszyć w kierunku parku. Tam mile spędzili czas. Koło godziny dziewiętnastej wrócili w pobliże miejsca zamieszkania Bożenki i wtedy z ust Krzyśka po raz drugi padło pytanie, które do południa usłyszała Bożena.
- Co? - zapytali prawie jednocześnie.
- Pytam czy jesteście już parą. Wiecie, pytam bo chciałbym być na waszym weselu – mówił. Oni popatrzeli na niego i nie wiedzieli przez moment co powiedzieć.
- Ale my znamy się dopiero od dwudziestu czterech godzin – odparła Bożena.
- I co z tego – odparł chłopak.
Chwilę później poczuła jak Łukasz obejmuje ją w pasie i przyciąga do siebie mówiąc do Krzyśka.
- Taka odpowiedź ci wystarczy?
Ten tylko skinął głową na znak aprobaty. Powoli towarzystwo rozchodziło się i w końcu Bożena została tylko z Łukaszem
- Bożena spotkamy się jutro? – chłopak stał naprzeciwko niej patrząc z napięciem w jej oczy.
- Jasne, czemu nie – odparła uśmiechając się nieśmiało. – Teraz jednak muszę już iść. To do jutra…
Nie pozwolił jej tak po prostu odejść. Zanim to zrobiła po raz pierwszy ją pocałował.

CDN...

piątek, 7 czerwca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część XIII

Od dnia zaręczyn minął jakiś miesiąc, a między Bożeną i Dominikiem ewidentnie coś zaczęło się psuć. Widywali się coraz rzadziej, a gdy już byli razem to ich rozmowy kompletnie się nie kleiły.
- Dominik pamiętasz, że trzynastego lutego jest studniówka? – przypomniała mu Bożena na jakieś trzy tygodnie przed balem.
- Tak pamiętam – burknął.
- Co jest? - zapytała zaniepokojona dziwnym tonem narzeczonego.
- Nic takiego, po prostu nie chce mi się tam iść – odparł.
- Ty chyba nie mówisz poważnie – mówiła, a w oczach pokazały się łzy.
- Mówię bardzo poważnie – odparł.
- Ale dlaczego? - dociekała
- To nie moje klimaty – odparł. – Dobrze wiesz, że nie znoszę chodzić w garniturze – dodał.
- W ten jeden wieczór nic ci się nie stanie jak ubierzesz garnitur – tłumaczyła, a widząc jego zdenerwowanie dodała – na własny ślub też nie przyjdziesz, bo nie lubisz garnituru?
- To co innego – odparł.
Bożenie zrobiło się przykro. Nie sądziła, że jej narzeczony tak się zmieni. Gdyby wiedziała, że po oświadczynach on będzie zupełnie inny, nie przyjęłaby ich.
- I co teraz? Wszystko opłaciłam i nie zwrócą mi pieniędzy – mówiła płacząc.
- Nie wiem… Zastanowię się i dam ci odpowiedź. Mamy jeszcze trochę czasu – mówił od niechcenia.
Po tej rozmowie znowu nie widzieli się przez kilka dni. Na tydzień przed balem Dominik zjawił się u dziewczyny informując ją, że jednak pójdzie. Ucieszyła się, że zmienił zdanie.
Wreszcie nastał dzień trzynasty luty i jej pierwszy w życiu tak ważny bal. Bal na, który szykowała się od dłuższego czasu. Na tę okazję kupiła sukienkę, która mieniła się w świetle kolorami od ciemnej, butelkowej zieleni po czerń, była długa i przylegała do niej jak druga skóra. Dodatkowo za całą imprezę oraz kreację zapłaciła z zarobionych przez siebie pieniędzy. Od początku roku szkolnego poza szkołą i gdy nie widziała się z Dominikiem, opiekowała się dziećmi sąsiadów.
Ten wieczór jednak nie zaczął się dobrze.
- Dobrze, że już jesteś. Zamówiłam taksówkę i powinna być za jakieś pół godziny – poinformowała narzeczonego.
- Ale ja nie zabrałem ze sobą pieniędzy – rzekł nieco zbity z tropu.
- Nie przejmuj się, ja mam. W tygodniu zajmowałam się małym od Joasi i dzięki temu mam na taksówkę – odpowiedziała. Dominik tylko wzruszył ramionami.
Podjechali pod samą salę, gdzie było już kilkoro osób z jej klasy. Podeszła i przedstawiła Dominika im wszystkim mówiąc, że to jej narzeczony. Weszli do środka zajmując miejsce przy jednym ze stołów. Bal tradycyjnie miał się rozpocząć polonezem i czekano tylko, aż wszyscy się zgromadzą.
 - Nawet nie myśl, że wyjdę i będę robił z siebie błazna – usłyszała cichy głos Dominika. Spojrzała na niego z wielkim żalem i nie skomentowała jego słów. Rozbrzmiała melodia tak dobrze znana każdemu maturzyście, a ona siedziała przy stole i z całych sił próbowała się nie rozpłakać.
- No trudno, może reszta wieczoru będzie bardziej udana…? – pomyślała z nadzieją, ale tak się nie stało.
- Dominik chodź, zatańczymy… – prosiła.
- Ty chyba żartujesz. To nie moje klimaty – odparł i nalał sobie soku do szklanki.
Całą studniówkę przesiedziała przy stole. Nie odważyła się wyjść na parkiet z innymi. Była wściekła na niego i na siebie również.
Do domu wróciła około trzeciej nad ranem zamówioną taksówką. Wysiedli pod jej blokiem, a ona nie mówiąc nic do chłopaka poszła do domu zostawiając go samego. Od tego dnia minęło trochę czasu, ale ich relacje nie poprawiły się ani trochę.
Był początek kwietnia, który tradycyjnie i zgodnie z przysłowiem zwiastował naprzemiennie raz wiosenną raz zimową aurę, to jednak w powietrzu czuć było wyraźnie pierwsze oddechy wiosny i dość ciepłą, i wyjątkowo słoneczną pogodę. Z Dominikiem widywała się sporadycznie, bo on ciągle wymigiwał się zmęczeniem, albo wymyślał inne preteksty. Siedziała w domu i coś tam oglądała w telewizji, gdy usłyszała pukanie. Poderwała się i niemal biegiem dotarła do drzwi sądząc, że to narzeczony.
- A to ty… Co tu robisz? - zapytała zaskoczona widząc w progu kolegę Dominika.
- Cześć. Jesteś sama? Możemy pogadać?
- Tak jestem sama, bo Dominik ostatnio… a nie ważne – machnęła ręką. Nie chciała o tym mówić. – To może wejdziesz. Zrobię kawy i pogadamy – zaproponowała szerzej otwierając drzwi i zapraszając gościa do środka.
- A możemy gdzieś wyjść? – zapytał chłopak nadal stojąc w drzwiach.
Po chwili namysłu zgodziła się. Doskonale wiedziała, że Dominik już dzisiaj nie przyjdzie.
Podczas rozmowy okazało się, że chodzi o jej koleżankę Gabi, która spodobała się chłopakowi. Bożenka postanowiła pomóc i tak po kilku dniach ta dwójka została parą, a po dwóch latach stanęła na ślubnym kobiercu.
Po dość długiej rozłące pewnego dnia w domu Bożeny pojawił się jej narzeczony.
 - Witam jaśnie pana – przywitała go kpiąco już od progu.
- Cześć…, ja tylko na chwilę – odpowiedział, ale dziwny ton jego głosu sprawił, że Bożenka przyjrzała mu się uważniej.
 - Co znaczy „na chwilę”? – wbiła w niego zdziwione spojrzenie.
- Chciałem ci powiedzieć, że to nasze ostatnie spotkanie. Przyjechałem tylko po swoje rzeczy. – Zamurowało ją. Nie wierzyła w to co słyszy.
- Ty mówisz serio? - pytała a on tylko skinął twierdząco głową.– A mogę znać powód? – dopytywała. – Musisz przyznać, że to trochę dziwne zrywać tak nagle zaręczyny bez ważnego powodu – argumentowała widząc, że Dominik nawet nie potrafi wyjaśnić sensownie swojego zachowania. Patrzyła tylko jak pakuje swoje rzeczy do torby i kiedy skończył ona położyła na niej książkę, którą kiedyś jej podarował i zaręczynowy pierścionek.
 - Te rzeczy też sobie zabierz. Mnie nie będą już potrzebne – wyrzuciła z siebie z goryczą.
- To twój prezent nie mogę ci go odebrać, a pierścionek też jest twój – powiedział po czym pożegnał się zwykłym „cześć” i wyszedł.
Przez chwilę stała na środku pokoju i nie docierało do niej to, co właśnie się stało. Kiedy wreszcie zrozumiała, zalała się łzami. Ubrała buty, narzuciła na siebie bluzę i wyszła z domu. Musiała pobyć trochę sama i przemyśleć swoje dotychczasowe życie. Szła bez celu wciąż płacząc. W takim stanie dotarła do parku i usiadła na jednej z ławek zastanawiając się, co takiego złego zrobiła, że los tak ją karze. - Wychowuję się w patologicznej rodzinie, narzeczony właśnie mnie zostawił. Co jeszcze mnie spotka w tym popieprzonym życiu?
- Bożena co się stało? Czemu tak tu sama siedzisz? Gdzie masz Dominika? Widziałam go jak szedł do ciebie – usłyszała nad sobą głos Gabi.
- Ten dupek właśnie zerwał zaręczyny. Przyjechał po swoje rzeczy. Nienawidzę drania. Życzę mu, żeby nigdy nie zaznał szczęścia, niech go szlak jasny trafi – wyrzucała z siebie jak z karabinu.
- Nie płacz. Zobaczysz jeszcze będzie dobrze. Znajdziesz sobie nowego chłopaka – koleżanka próbowała ją pocieszyć.
- Ale ja go kocham a on ot tak po prostu przyszedł i powiedział, że to koniec – szlochała Bożenka.
Po około dwóch godzinach wróciła do domu i powiedziała rodzicom o tym, co się wydarzyło.
- Oj tam, tego kwiatu jest pół światu – zbagatelizował całą sprawę Zygmunt.
- Dobrze, że ci dziecka nie zrobił – dodała na pocieszenie Agata.
Dziewczyna nie rozumiała ich. Jej właśnie zawalił się świat, a oni mają to gdzieś.
- No, ale czego ja się spodziewałam? Że mnie wesprą? – pomyślała w duchu.
Od tego dnia coś złego zaczęło się dziać z Bożenką. Miała kompletnie gdzieś wszystko i wszystkich. Z nauką tak się opuściła, że zamiast piątek dostawała jedynki, albo nie chodziła do szkoły w ogóle. Konsekwencją tego było niedopuszczenie jej do egzaminów zawodowych co oznaczało powtarzanie klasy. Nawet to nie zrobiło na niej wrażenia.
- Będę powtarzać rok – zakomunikowała jednego razu w połowie maja rodzicom. A mówiła to tak, jakby oznajmiła im, że jutro będzie ładna pogoda.
- Jak to będziesz powtarzać rok? – usłyszała od ojca.
- No tak po prostu – odpowiedziała po czym ubrała się i wyszła z domu.
Stała się jakaś inna, krnąbrna, pyskata i miała wszystko gdzieś. Kiedyś marzyła o studiach i to nie byle jakich, bo chciała studiować prawo. Sytuacja w domu i to, że odszedł Dominik zmieniły jej światopogląd na wszystko.
Gabi widząc jej stan bardzo chciała pomóc, ale nie miała pomysłu, jak. W końcu jej chłopak uznał, że Bożena powinna odreagować a najlepszym na to sposobem jest dobra zabawa. Gabi doszła do przekonania, że to strzał w dziesiątkę i od razu zaproponowała ten plan Bożence.
- Bożenka, razem z moim chłopakiem jedziemy na dyskotekę do Katowic. Może wybrałabyś się z nami?
- No nie wiem… Starzy mnie nie puszczą.
- To ja z nimi pogadam – Gabi nie ustawała w próbie namówienia jej na wyjście.
- Ale ich nie ma w domu, są na działce.
- To możemy tam podjechać.
- To nie ma sensu. Ta działka jest na Mikołajczyka to za Ludwikiem. Kawał drogi.
Gabi sprawiała wrażenie, jakby nie słuchała tego co mówi Bożenka i gdy tylko podjechał jej chłopak wszyscy zapakowali się do samochodu i ruszyli w kierunku działek.
- Który ogródek jest wasz? - zapytała Gabi, kiedy już dotarli na miejsce.
Bożenka wskazała ręką i wraz z koleżanką udała na działkę.
- Dzień dobry – Gabi przywitała się z jej rodzicami.
- Mogę jechać na dyskotekę do Katowic razem z Gabi i jej chłopakiem? - pytała Bożena.
Ojciec spojrzał na nią i po chwili rzekł.
- Nie.
- Ale dlaczego? Przecież jestem już dorosła.
- Powiedziałem, że nie to nie.
- Proszę się zgodzić – odezwała się milcząca Gabi.
- Puść ją, niech jedzie – próbowała przekonać Zygmunta Agata.
CDN...