piątek, 12 lipca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część XVIII

Zabieg się udał i trwał tak jak mówili lekarze niecałą godzinę. A mimo to dla Bożeny to była wieczność. W głowie miała istną gonitwę myśli, ale na żadną nie znała odpowiedzi. Pełna obaw o własne dziecko sama w pewnym momencie potrzebowała pomocy. Wreszcie ujrzała wózek na którym leżał Michałek, podeszła do lekarza z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.
- Wszystko w porządku. Mieliśmy pewien mały problem, ale uporaliśmy się z nim. I już może pani być spokojna, bo mały będzie zdrowym dzieckiem.
- Dziękuję panie doktorze.
- Dodam jeszcze, że jeśli wszystko będzie dobrze to już w sobotę wrócicie do domu – widać było, że te wszystkie wiadomości pozwoliły Bożenie odetchnąć. Czuła się tak jakby spadł z jej pleców kilku tonowy głaz. Zadzwoniła do męża z informacją, że wszystko się udało, a w sobotę możliwy jest ich powrót do domu.
- Ja po was przyjadę, a wiesz o której godzinie?
- Nie wiem, ale myślę, że jutro będę wiedzieć więcej to zaraz dam znać – odpowiedziała mężowi.
I tak jak mówił lekarz dwa dni później wracali we trójkę do domu. Bożena liczyła, że wreszcie będzie mogła się wykąpać oraz wyspać w normalnych warunkach, bo przez ostatnie pięć nocy spała na podłodze pod łóżkiem Michała lub na siedząco z głową ułożoną na jego łóżku. Jakie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że teściowa organizuje imprezę imieninową dla swojego partnera. W tej chwili nie chodziło już o nią samą, ale mały Michał był po zabiegu i potrzebował spokoju. Impreza była suto zakrapiana i skończyła się dość późno. Łukasz, gdy poszedł poprosić matkę, aby byli nieco ciszej usłyszał tylko.
- Jestem u siebie i będę robić jak mnie się podoba.
Od tego dnia sytuacja w domu zaczynała być coraz bardziej napięta. W końcu dwa tygodnie później matka Łukasza kazała im się wyprowadzić w ciągu tygodnia. Będąc pod ścianą, bo wciąż nie mieli odpowiedzi z urzędu co do mieszkania musieli udać się do rodziców Bożeny.
Ci co było dość dziwne nie mieli nic przeciwko. Jedynym plusem mieszkania u Agaty i Zygmunta było, to że mieli całkowicie osobny pokój, co było niemożliwe w mieszkaniu matki Łukasza. Tam zajmowali zaledwie połowę kuchni. Po raz kolejny składali wniosek o mieszkanie, ale tym razem ponownie pomogli sąsiedzi Łukasza, a sąsiadka umówiła ich na rozmowę z prezydentem miasta poza kolejnością. Podczas tego spotkania opisali oboje jak wygląda ich obecna sytuacja.
Dwa miesiące później Bożena wraz z Michałkiem w wózku pojechała sprawdzić czy są listy osób, którym przyznano mieszkanie. Czytała tę listę i nie mogła uwierzyć własnym oczom ich nazwisko widniało na tej liście. Mieszkanie nie było duże, bo zaledwie pokój z kuchnią i miało nie całe trzydzieści sześć metrów kwadratowych, ale cieszyli się. I co najważniejsze z dala od jednych i drugich rodziców. Od tego dnia czas jakby przyspieszył i w przeciągu kolejnych dwóch miesięcy już mogli się wprowadzać.
W przeprowadzce pomogła teściowa Bożeny wraz z jej bratem, chrzestny Michała oraz kolega z dziewczyną, rodzina Bożeny nagle miała wiele innych rzeczy do zrobienia. Zygmunt musiał wymienić butlę z gazem, Agata wielce robiła porządki, a Przemek ulotnił się z domu z samego rana.
Nie posiadali zbyt wiele pieniędzy, ale mimo to za to co mieli zrobili remont. Wyposażenie mieszkania też było dość skromne. Meble do pokoju to segment, który Łukasz otrzymał od rodziny na osiemnaste urodziny, a reszta mebli to jakaś zbieranina od znajomych. A mimo to nie przejmowali się tym.
- Przecież z czasem wszystko wymienimy – mawiali.
Ale oczywiście matka Łukasza nie była by sobą gdyby nie zaczęła wszystkiego krytykować.
- Tę firankę powinnaś powiesić w kuchni, a ten obrazek nie pasuje tutaj lepiej by wyglądał w tej części wydzielonej z kuchni dla Michała. Kanapa powinna stać w tym miejscu – i tego typu uwag miała mnóstwo, a w Bożenie gotowała się krew. W pewnym momencie już nie wytrzymała i rzekła.
- To nie jest mamy mieszkanie tylko nasze i nic mamie do tego co, gdzie i jak będzie stało, wisiało albo leżało.
Ta oburzona słowami synowej z obrazą w głosie odparła.
- Nic tu po mnie ja już wracam do siebie – będąc w przedpokoju usłyszała głos swojego brata, który proponował jej podwiezienie.
W tym momencie w mieszkaniu zostali Bożena z Łukaszem i Michałem oraz kolega z dziewczyną.
- My wam pomożemy to poustawiać, bo sami będziecie to robić do rana – oboje byli im wdzięczni za pomoc. Było już po dwudziestej jak znajomi opuszczali ich mieszkanie.

Czas płynął swoim rytmem, a oni cieszyli się swoim szczęściem i tym, że ich syn był zdrowy. Kiedy to dwa lata po zabiegu podczas wizyty w poradni kardiologicznej usłyszeli, że to ostatnia wizyta, bo z sercem syna jest wszystko w porządku odetchnęli.
- Pani doktor, chcieliśmy jeszcze wiedzieć czy możemy małego zapisać od września do przedszkola? - dopytywali, bo Bożena chciała iść do pracy, na co przystał Łukasz.
- Oczywiście, że możecie. Syn jest już zdrowy i należy mu pozwolić na to wszystko co innym dzieciakom w jego wieku.
Mając zgodę lekarki zapisali małego do pobliskiego przedszkola, a Bożena zaczęła poszukiwać pracy. Chciała iść do pracy jeszcze przed wrześniem, aby przyzwyczaić synka do zmian jakie miały nastać. Dużo mu tłumaczyli, a on jak na trzylatka zdawał się wiele rozumieć i chyba nawet tak było.
Lecz zanim Bożena znalazła pracę trochę czasu minęło, ale w końcu się udało. Znalazła pracę w sklepie na osiedlu gdzie mieszkała teściowa, lecz to nie miało znaczenia. Wówczas Łukasz wpadł na pewien pomysł.
- Miśka wiesz co, pomyślałem, że może byśmy kupili jakiś samochód?
- To niezły pomysł – odparła Bożena. Ta jej aprobata wywołała radość w oczach jej męża – A myślałeś jaki? - zapytała.
- Jeszcze nie. Ale dziękuję, że nie oponujesz – rzekł z radością w głosie.
- Przecież wiem, jak wielkim fanem motoryzacji jesteś. A i zakup auta zawsze nam ułatwi wiele spraw – odparła zgodnie z prawdą. Ona wiedziała jak Łukasz kocha wszystko co związane jest z samochodami. Prawdą było też, że gdyby nie ingerencja jego matki on zostałby mechanikiem. Ale ta kobieta z jakichś sobie tylko znanych przyczyn była przeciwniczką wszystkiego co z tym się wiązało.
- Co byś powiedziała na takiego Malucha? Na początek i nasze możliwości były wystarczający – zaproponował.
- Czemu nie – odparła.
Od tej rozmowy nie minęło wiele, a oni już cieszyli się z zakupionego autka.
Jej rodzice pochwalili nawet ten zakup, ale jego matka już nie. Kiedy tylko dowiedziała się o tym zakupie najpierw zrobiła swojej synowej awanturę w miejscu jej pracy, a gdy to nie zrobiło na młodych wrażenia obrała inną taktykę. I tak przy każdej możliwej sytuacji mówiła jacy są nieodpowiedzialni, że może stać się jakiś wypadek, że może urwać się koło od samochodu. Ale to co zrobiła w dniu imienin Łukasza przeszło najśmielsze oczekiwania.
Na kilkanaście dni wcześniej zadzwonili do niej z informacją, że w urodziny Michała ich nie będzie bo wyjeżdżają na weekend do Radomska, ona tę wiadomość przyjęła. Ale dwa tygodnie później przyjechała do nich i najpierw złożyła swojemu synowi życzenia i wręczyła prezent i chwilę później przeszła do meritum sprawy.
- W tej chwili masz mi oddać dokumenty samochodu wraz z kluczykami – Łukasz popatrzył na matkę i nie był pewien czy dobrze usłyszał.
- A to niby dlaczego? - zapytał ze zdziwieniem w głosie.
- Nie zamierzam się tłumaczyć. Powiedziałam raz i nie zamierzam się powtarzać.
- Ale auto nie jest moje tylko Bożeny – odparł zgodnie z prawdą. A ta nagle sięgnęła po swoją torebkę i wyjęła z niej młotek
- Albo zrobisz co ci karzę albo zaraz powybijam szyby w tym samochodzie – krzyczała.
- Może mama nie krzyczeć. Dziecko się boi – odezwała się milcząca do tej pory Bożena trzymając na rękach przestraszonego synka.
- Ty się nie odzywaj. Pozwoliłaś mu kupić to auto po to aby się zabił albo żeby kogoś zabił i poszedł siedzieć do więzienia. A ty wówczas będziesz mogła sobie do mojego mieszkania sprowadzać kochanków aż ci sperma uszami będzie wychodziła – krzyczała, a oni z osłupieniem słuchali co ta kobieta mówi.
- Możesz przestać – krzyknął Łukasz.
- Nie. Powiedziałam albo kluczyki albo zobaczysz co zrobię.
- To spotkamy się wówczas w sądzie – odezwała się Bożena.
- Myślałam, że będziesz taką synową jaką sobie wymarzyłam i będziesz mnie wspierać. A ty nawet nie jesteś mi wdzięczna, że to dzięki mnie masz to mieszkanie – mówiła.
- A co mama ma wspólnego z tym mieszkaniem? - zapytała Bożena.
- Gdyby Łukasz nie był niepełnosprawny to nie dostalibyście tego mieszkania – odparła pewna swego.
- A to ciekawe, bo my nigdy nie pisaliśmy o tym w żadnym z wniosków – odpowiedziała jej synowa – A teraz opuścisz to mieszkanie, bo jak nie to wzywam policję.
- To sobie wzywaj, jestem u siebie – rzekła butnie matka Łukasza.
Bożena nie zastanawiając się wybrała numer na policję, a ta pojawiła się u nich w kilkanaście minut od zgłoszenia. Policjanci wysłuchali każdego z osobna. Ale matka Łukasza przez jakąś chwilę nie dawała za wygraną i próbowała dyskutować z mundurowymi.
- Prosimy aby pani dobrowolnie opuściła ten lokal – usłyszała.
- Ale ja przyjechałam do syna i tak w ogóle to jestem u siebie – mówiła.
- A czy pani jest tu meldowana? - padło z ust policjanta.
- No nie, ale tu mieszka mój syn – odparła i była pewna swego.
- Czy pan chce aby pańska matka opuściła to mieszkanie? - zwrócono się do Łukasza.
- Tak, chcę aby moja matka stąd wyszła – odparł z całą pewnością w głosie Łukasz.
- Moja noga więcej tu nie powstanie – krzyknęła jeszcze i wyszła w asyście policji.
Od tego wieczoru rzeczywiście jego matka dała im spokój. Nie odzywali się ze sobą przez dwa lata. Jedni nie dzwonili do drugich i odwrotnie. Młodzi odetchnęli, wreszcie nikt im nie mówił jak mają żyć.
Ale ta cała sielanka miała prysnąć jak bańka mydlana w dwa tysiące dziewiątym roku mniej więcej od połowy tego roku. Do tego czasu pracowali oboje albo pracowała Bożena. Po zrezygnowaniu z pracy w handlu przyjęła się do zakładu produkcyjnego, gdzie zarobki były dużo wyższe.
W kwietniu tegoż roku Bożena uległa wypadkowi w pracy, ale jej nadgorliwość ją zgubiła. Nie pozwoliła wezwać pogotowia, wzięła tabletkę przeciwbólową i wróciła na swoje miejsce pracy. Po pracy odebrała syna z przedszkola, w domu zrobiła porządek i o zwykłej porze poszła spać. Następnego dnia rano ona nie mogła się ruszyć. Z trudem wstała i wraz z mężem pojechała do lekarza. Wszelkie badania wykazały uszkodzenie kręgosłupa, a diagnoza była jednoznaczna.
- Albo zacznie pani się oszczędzać albo wyląduje na wózku - padło z ust lekarza. 
CDN...

niedziela, 7 lipca 2019

Wakacyjna przerwa

 



 W związku z planowanymi wakacjami, a co za tym idzie moim wylotem pragnę wszystkich moich czytelników poinformować iż ostatni wpis ukaże się dwunastego lipca, a następny dopiero drugiego sierpnia.
Życzę wszystkim udanego wypoczynku.
Julita Morawiec

piątek, 5 lipca 2019

MOJE WSZYSTKO I NIC część XVII


Zabrano ją do szpitala, gdzie po przeprowadzeniu badań wyszło, że Bożena może zacząć rodzić. Dzięki szybkiej reakcji lekarzy udało się powstrzymać poród. Tym razem pobyt w placówce medycznej trwał niecały tydzień i Bożena była na powrót w domu. Tak jak ustalili wraz z Łukaszem po ślubie zamieszkali u jego matki. Odbierając wypis usłyszała od lekarza aby unikała stresu.
- Łatwo powiedzieć, trudnej zrobić – pomyślała.
Dobrze wiedziała, że mieszkanie pod jednym dachem z teściową nie będzie łatwe. Lecz w obecnej sytuacji nie mieli wyjścia. Jakie było jej zdziwienie, gdy wrócili do domu, a tam nie zastali ani teściowej, ani jej konkubenta.
- A gdzie twoja mama – zapytała swojego męża Bożena.
- Przenieśli się do jego mieszkania – usłyszała w odpowiedzi - Mama powiedziała, że nie chce nam przeszkadzać, ale musiałem jej coś obiecać. Mianowicie, że jeśli będzie się coś złego dzieło damy jej znać – kontynuował.
Bożena odetchnęła z ulgą i nawet nie przypuszczała, że będą sami tylko do czasu porodu.

Młodzi już następnego dnia po powrocie Bożeny ze szpitala udali się do jej rodzinnego domu. Musieli zabrać stamtąd kilka rzeczy Bożeny między innymi jej wieżę, którą dostała od Łukasza w prezencie na urodziny. Lecz tego popołudnia zabrali tylko jej ubrania i kilka książek. Przed opuszczeniem tego domu wywiązała się kłótnia między nimi a jej rodzicami dokładniej mówiąc między nimi a Zygmuntem.
- Ani mi się waż brać wieżę – grzmiał Zygmunt.
- Bo? - pytała Bożena.
- Co już zapomniałaś, że co w tym domu to moje? - wrzeszczał ojciec.
- Nie nie zapomniałam, ale wieża jest moja. Ja ją dostałam od Łukasza jakbyś nie wiedział. Ty nawet złotówki nie dołożyłeś. To po pierwsze, a po drugie przypominać ci, że to mieszkanie nie jest twoje. Co zapomniałeś, że czeka was eksmisja? – krzyczała również Bożena.
- Ojciec nie jest twoim kolegą, abyś mówiła mu na ty – odezwała się matka.
- Wieżę zabieramy, czy wam się to podoba czy nie – odezwał się milczący Łukasz.
- Ty się nie wpierdalaj – grzmiał Zygmunt.
W końcu Bożena udając, że dała im wygrać pociągnęła Łukasza za rękę do swojego dawnego pokoju i tam szeptem wyjawiła swój plan.
- Misiek posłuchaj mam pomysł. Przyjdziemy tu jutro do południa. Oboje będą w pracy, a ja nadal mam klucze do mieszkania. Przemka też nie będzie więc na spokojnie zabierzemy co uznamy za słuszne, a dzisiaj tylko tę torbę z ubraniami, płytami i kilkoma innymi rzeczami – Łukasz po wysłuchaniu co ma do powiedzenia jego żona uśmiechnął się chytrze po czym objął ją i patrząc jej w oczy rzekł.
- Kocham cię.
- Też cię kocham – odparła jak echo Bożena.
Łukasz niemalże od samego początku dość często wyznawał jej uczucia miłości.
I tak jak uzgodnili następnego dnia po godzinie dziewiątej rano zjawili się w mieszkaniu jej rodziców. Zabrali wówczas nie tylko wieżę, ale i kilka innych rzeczy należących do Bożeny. Ktoś przyglądający się temu z boku mógł pomyśleć, że zachowują się jak złodzieje. Ale oni wiedzieli, że inaczej się nie da, bo despotyczny Zygmunt nie pozwoliłby na zabranie tego wszystkiego. 
 
Młodzi wiedli spokojnie życie w oczekiwaniu na narodziny ich dziecka. Dodatkowo Łukasz oprócz tego, że pracował po dwanaście godzin często podejmował się innych zajęć, które mogły przynieść dodatkowy dochód.
- Łukasz nie możesz tyle pracować, ty czasami po pracy w ogóle nie śpisz, bo pędzisz do następnej roboty – mówiła do męża Bożena, ale on zdawał się być głuchy na słowa żony albo mówił.
- Bożenka, ale ja to robię dla nas – ona nie wiedziała jak namówić go do zmiany zdania.
Bywały dni kiedy prawie cały czas była sama w domu, bo on latał i pomagał sąsiadom dwa piętra wyżej. Z czasem jednak to, że Łukasz tam biegał i pomagał okazało się być czymś zbawiennym dla nich oraz ich dziecka. Ona sędzina orzekająca w sądzie wojewódzkim on lekarz kardiolog okazali się ludźmi bardzo pomocnymi i życzliwymi.

Wreszcie nastał ósmy stycznia dwa tysiące czwarty rok, tego to dnia Bożena wydała na świat syna. Chłopiec urodził się dziesięć dni po terminie. Śmiali się wówczas, że najpierw pchał się na ten świat przed czasem, a później było mu tak dobrze iż nie miał zamiaru przyjść na świat.
Bożena rodziła jak na pierwszy raz bardzo szybko, bo zaledwie trzy godziny nawet lekarz był pełen podziwu. Dziecko uzyskało osiem punktów w skali Apgar ponieważ chłopiec urodził się z sinicą.
Przed salą porodową czekał jej mąż oraz teściowa, a ona sama gdzieś w podświadomości liczyła na pojawienie się również jej rodziców. To było dość dziwne, bo nigdy na nich nie mogła liczyć, a jednak jeszcze gdzieś tam tliły się w niej uczucia, których sama nie rozumiała. Kiedyś nawet rozmawiała o tym z Łukaszem to było na jakieś parę tygodni przed porodem.

- Wiesz nie rozumiem samej siebie. Tyle złego od nich doświadczyłam, tyle upokorzeń, wieczne awantury, a ja gdzieś tam z tyłu głowy nadal oś do nich czuję.
- Ale przecież to normalne, to są twoi rodzice i chociażby nie wiadomo co robili nadal nimi będą – tłumaczył jej mąż. Była mu wdzięczna za te słowa. Właśnie w takich chwilach i takimi słowami, ale i wieloma czynami udowadniał jej, że ona może na niego liczyć i jest dla niej wsparciem. Łukasz również wiele razy przekonał się, że na swojej żonie może polegać. Dała temu wyraz nie raz i nie dwa. Nawet gdy nie byli małżeństwem, ale później po ślubie również stawała za nim murem i nie miało znaczenia czy w słusznej sprawie czy też nie. Zawsze była po jego stronie. Oboje nie widzieli poza sobą świata. Wielu znajomych śmiało się, że ich niczym nie idzie rozdzielić i to była prawda. Jedynie co ich rozdzielało to noc, kiedy byli tylko parą, a po ślubie praca. Wszędzie razem do sklepu, do lekarza, do urzędu, jednego razu usłyszała od znajomej jedno zdanie.
- Bożena wiesz jak mawiają, gdy nie wiadomo gdzie jest jedno z was? - padło pytanie koleżanki, gdy ta czekała na Łukasza.
- Jak? - odpowiedziała pytaniem.
- Znajdź jedno z nich, a znajdziesz ich oboje – obie dziewczyny wybuchły śmiechem, ale taka właśnie była prawda.

Jeszcze na sali porodowej Bożena musiała podać imię dziecka, oboje z Łukaszem już wcześniej wybrali imiona dla swojego dziecka. Do końca nie chcieli wiedzieć czy będzie dziewczynka czy chłopiec. Dla dziewczynki mieli Wiktoria, a dla chłopca Michał. Cztery dni po porodzie Łukasz odbierał ze szpitala żonę wraz z synem. Przez pierwsze dwa tygodnie wydawało się, że wszystko jest w porządku z jego zdrowiem. Jedynym problemem na drodze do pełni szczęścia stała matka Łukasza. Od momentu narodzin dziecka nie mieli spokoju, a zwłaszcza Bożena. Wiecznie słyszała, że wszystko robi źle. I nie chodziło tylko o to, że nagle nie umie gotować, prać, sprzątać, ale źle ubiera dziecko, źle przewija, źle kładzie i takich źle wynajdywała ta kobieta tysiące aby nie powiedzieć setki tysięcy. Michał miał już jakiś tydzień, gdy młodzi rodzice postanowili postawić się matce i sami bez niej wykąpać syna, co oczywiście spotkało się z wielkim oburzeniem i krytyką ze strony kobiety. Nie dała sobie nic powiedzieć, w końcu młodzi zignorowali to jej zachowanie. W czternastej dobie syna przyszła wiadomość z Instytutu Matki i Dziecka z Katowic, że należy ponownie wykonać badania krwi dziecka. Bożena była załamana, bo według wyników ich syn miał mieć problemy z tarczycą, ale po kolejnej serii badań wyszło, że to fałszywy alarm. Młodzi odetchnęli a ulgą. 
 
Wreszcie nadszedł dzień kiedy oboje szli z małym na pierwszą wizytę do lekarza i nawet przez myśl im nie przeszło, że ten dzień skończy się kłótnią.
- Jak wyście go ubrali? – mówiła ze złością w głosie teściowa Bożeny.
- Jak to jak? Normalnie – odpowiedział Łukasz.
- Dziecko do lekarza powinno być ubrane na biało, a nie na kolorowo – mówiła podniesionym głosem.
- Pozwoli mama, że to my wraz z Łukaszem będziemy decydować w co i jak ubieramy nasze dziecko – odpowiedziała zdenerwowana Bożena.
- Ty się nie odzywaj, bo nie jesteś u siebie – wrzasnęła teściowa.
Nagle do kuchni wszedł partner teściowej i próbował załagodzić sytuację.
- Daj im spokój, po co się wtrącasz – mówił, a co tylko spotęgowało złość kobiety.

Michał miał już skończone trzy miesiące i Bożena chciała iść do pracy aby odciążyć nie co męża, bo ten wciąż poza pracą nadal chodził do sąsiadów i w ten sposób dorabiał. Ale ten pomysł spotkał się z dużą dezaprobatą ze strony teściowej.
- Jak wy to sobie wyobrażacie, że wy będziecie mi zostawiać małego i chodzić do pracy. Ja swoje już wychowałam, skoro założyliście rodzinę to sobie radźcie sami – usłyszeli.
Mimo tego Bożena poszła do pracy Łukasz dogadał się w swoim zakładzie i tak ustawiany miał grafik aby mógł zmieniać żonę, gdy ta szła do pracy. Ale życie tej dwójki nie zamierzało ich oszczędzić, miesiąc później kobieta musiała zrezygnować z pracy, bo u ich małego synka zdiagnozowano napięcie mięśniowe. Zaczęły się wędrówki po lekarzach, a później rehabilitacja trwająca kilka miesięcy. Ta dwójka młodych rodziców robiła dosłownie wszystko aby ich dziecko wyprowadzić z tej choroby. I gdy wydawało się, że wyszli zwycięsko z tej walki na ich barki spadła kolejna zła wiadomość odnośnie zdrowia Michałka. Mały miał skończone dziewięć miesięcy, gdy Bożena była na badaniach kontrolnych. Łukasz był w pracy do osiemnastej więc musiała tym razem pójść sama. Z wizyty wróciła z zapłakanymi oczami i głową pełną najczarniejszych myśli.
- Bożenka co się stało – zapytał Łukasz jak tylko weszła do mieszkania.
- Lekarka twierdzi, że Michałek ma problem z serduszkiem i dała skierowanie do kardiologa – mówiła zanosząc się płaczem.
- A nie mówiłam, że tak może być – usłyszała za plecami głos teściowej.
- Mamo, możesz przestać – odezwał się niemniej wstrząśnięty tymi wieściami Łukasz.
Siedzieli oboje na kanapie i zastanawiali się co dalej, gdy nagle Łukasz wstał i tylko powiedział.
- Ja zaraz wrócę.
Rzeczywiście wrócił po kilku minutach mówiąc 
- Miśka daj mi to skierowanie małego - ta chociaż nie bardzo wiedziała po co mu, chwyciła za książeczkę zdrowia dziecka wyjęła i podała mężowi to o co prosił, a ten ponownie zniknął za drzwiami. Po godzinie siedział i wyjaśniał żonie co udało się załatwić.
- Mamy umówioną wizytę u doktor Bogusiak już na poniedziałek na godzinę dziewiątą – mówił. Bożena przypatrywała się na męża i była w szoku.
- Jak to już na poniedziałek?
- Tak, byłem u Włodka i on zadzwonił do tej pani doktor, a że się dobrze znają ustalił nam wizytę na poniedziałek. Widzisz, a tak narzekałaś, że tyle czasu tam spędzam.
To fakt, wiele razy mówiła, że Łukasz dużo czasu tam spędza i im tak pomaga. Ale teraz to się przydało. I tak w poniedziałek mieli wizytę w poradni kardiologicznej, gdzie stwierdzono niewielką wadę serca.
- Proszę się nie martwić, po tym zabiegu wasz syn będzie zdrów jak ryba – próbowała ich pocieszać doktor Bogusiak – usunięcie tej wady można wykonać w dwójnasób albo przez otwarcie klatki piersiowej lub przez aortę w udzie. To już zależy od państwa jaki sposób wybieracie.
- A na czym polega cały zabieg? - dopytywali się.
- W serduszku państwa syna nie zamknął się albo i ponownie otworzył się kanalik, który tak jak pępowina odpowiadał za życie dziecka w łonie matki – tłumaczyła im lekarka – i teraz musimy go ponownie zamknąć za pomocą niewielkiego tamponika lub też sprężynki, która z czasem się wchłonie – słuchali tego wszystkiego i mieli nadzieję, że wszystko się uda.
- Więc jaka jest państwa decyzja względem rodzaju zabiegu?
- Ta bez otwierania klatki piersiowej – odpowiedzieli bez namysłu.
- Mądry wybór – pochwaliła ich – ale taki zabieg przeprowadzany jest w Zabrzu w Klinice Kardiochirurgicznej – dodała.
- Nic nie szkodzi, najważniejsze aby nasz synek był zdrowy – usłyszała od nich i już chwytała za swój notes i spisała im numer telefonu do tamtejszej kliniki po czym dodała – widzimy się po wszystkim u mnie w gabinecie. Ze łzami w oczach dziękowali jej.
I tak jak z wizytą u doktor Bogusiak tak i tym razem zadziałali sąsiedzi wykonując tylko jeden telefon, a po nim mieli ustalony termin na dziesiąty styczeń dwa tysiące piątego roku było to niespełna trzy miesiące od wykrycia niepokojących objawów przez pediatrę ich syna. Do dnia zabiegu czas wlókł im się nie miłosiernie. Łukasz starał się nie okazywać, że się boi, ale Bożena była jednym wielkim kłębkiem nerwów. Wciąż smutna, rozdrażniona, a dodatkowo teściowa wciąż wbijała co jakiś czas jej szpilę w plecy była u kresu wytrzymałości. Łukasz wspierał jak tylko mógł, ale i jemu było ciężko. Po raz kolejny byli z tym wszystkim sami.
 
Wreszcie nadszedł dzień kiedy to Bożena miała wstawić się z synem w klinice w Zabrzu. W drodze do kliniki towarzyszyła jej teściowa, która oczywiście po powrocie do domu nie omieszkała wylać trochę jadu na swoją synową do syna i twierdzić, że są jej winni pieniądze.
- Musiałam zapłacić dodatkowo za wózek, bo nie było w nim dziecka - mówiła z pretensjami do syna.
- A my mówiliśmy mamie aby ten wózek tam zostawić - odparł Łukasz.
- Ta i jeszcze by ukradli - odparła.
Łukasz już nic nie odpowiedział i dla świętego spokoju oddał matce pieniądze.

 Przeprowadzono dziecku kolejne badania i ustalono, że zabieg odbędzie się w czwartek trzynastego stycznia o godzinie trzynastej i jeśli nie będzie żadnych komplikacji to już dwa dni później wyjdą do domu. Bożenka zaraz po uzyskaniu informacji zadzwoniła do Łukasza. A on również przekazał jej co zrobiła jego matka. Była w szoku, ale z drugiej strony nie dziwiło ją zachowanie teściowej. 
Do dnia zabiegu do Bożeny dzwonił tylko Łukasz oraz chrzestna Michałka. Oboje byli jej wdzięczni  za to, a zwłaszcza Bożena. 
CDN...