Bożenka
w nowym miejscu była kilka dni, a później na okres wakacji
wróciła do dziadków i na wieś. Tam czuła się najlepiej. Do
nowego domu miała wrócić pod koniec sierpnia, a od września
zacząć swoją edukację w szkole, gdzie nie znała nikogo.
-
Babciu, ale ja tam nie chcę chodzić do szkoły - żaliła się
dziewczynka.
-
Zobaczysz poznasz tam nowe koleżanki, nowych kolegów. Nie martw się
kochanie na zapas. Wszystko będzie dobrze. A na święta
przyjedziesz do nas z rodzicami i Przemkiem - próbowała uspokoić
wnuczkę Halina.
Chociaż
to nie uspokoiło małej, a raczej powodowało jakiś wewnętrzny
bunt.
-
Chodź pójdziemy do Joasi. Ty się z nią pobawisz, a ja kupię od
jej babci mleko, to zrobimy na kolację naleśników - mówiła
kobieta, chcąc w ten sposób odciągnąć myśli Bożenki od tego co
będzie za jakiś czas.
Dziewczynka
z chęcią przystała na propozycję babci. Z dziewczynką z domu na
początku wsi znały się już od dawna to znaczy prawie od pieluch i
bardzo lubiły, dodatkowo były równolatkami. Gdy tylko nadarzała
się okazja aby pójść, Bożenka nie odmawiała. Ta znajomość
przetrwała ładnych kilka lat i chyba jedyna, która mimo rozłąki
przerodziła się w przyjaźń. Ta przyjaźń urwała się
naturalnie gdy każda z dziewczyn dorosła. Ale przez najbliższe
kilka lat nie było wakacji aby dziewczyny nie spędzały ich razem.
W
końcu nastał dzień kiedy Bożenka musiała pożegnać się z
dziadkami i wraz z rodzicami oraz bratem wrócić do Sosnowca.
-
Jak piszesz? Co nie potrafisz prosto pisać? - słychać było krzyki
Agaty, gdy córka odrabiała lekcje.
-
Ała - wyszeptała Bożenka, gdy matka kolejny raz uderzyła ją w
głowę podręcznikiem.
-
Nie rycz tylko pisz - padło z ust matki.
Bożenka
zanosząc się płaczem starała się pisać jak najładniej, aby
tylko kolejny raz nie dostać.
-
Co to ma być? - znowu wrzaski. Agata wyrwała córce zeszyt i
wytargawszy z niego kartkę rzekła.
-
Masz to przepisać porządnie i bez błędów.
Bożenka
chciała coś powiedzieć, ale już nauczona, że tylko to pogorszy
jej sytuację wzięła się za przepisywanie.
Takich
sytuacji było pełno. Agata wraz z Zygmuntem wciąż wrzeszczeli na
Bożenkę.
Dziewczynka
nie mając wsparcia w nikim dorosłym zaczęła się wewnętrznie
buntować. Od samego początku rodzice mieli wobec niej jakieś
wymagania. I jeśli było by to związane z nauką to w porządku.
Lecz oni wymagali od niej zajmowania się młodszym bratem,
przyniesienia węgla z piwnicy, rozpalenia w piecu. Zrobili sobie z
córki darmową służącą i opiekunkę do syna. Faktem było, że
oboje pracowali. Agata na trzy zmiany, a Zygmunt na jedną. To na
Bożence spoczywał obowiązek posprzątania w domu, bo mama z tatą
są bardzo zmęczeni. Kiedy Bożenka kolejny raz dostała pasem za
to, że nie zrobiła czegoś w jej głowie narodził się plan
ucieczki. Chciała uciec do dziadków. Próbowała kilka razy,
ale zawsze te ucieczki kończyły się na dworcu PKP. Te ucieczki
skończyły się gdy w święta pojechali do Radomska.
-
Bożenko tak nie można - mówiła jej babcia, gdy usłyszała o jej
kilku próbach ucieczki - Mama z tatą bardzo się o ciebie martwili.
-
Wcale nie. Oni wiecznie na mnie krzyczą, biją mnie i muszę robić
wiele rzeczy. Ja chcę zostać z wami - mówiła z wyrzutami.
-
Kochanie, wiesz, że nie ma takiej możliwości. Tłumaczyłam ci -
usłyszała od babci.
W
tym momencie dla tej małej jeszcze siedmioletniej dziewczynki świat
się zawalił. Myślała, że babcia będzie po jej stronie, że ją
zabierze do siebie i uchroni przed tymi ludźmi. Miała żal do całej
rodziny. Wyglądało to tak jakby nikt jej nie wierzył. A oni
zastanawiali się co takiego dzieje się z Bożenką.
-
Nie rozumiem co się stało z Bożenką. Ona nigdy tak się nie
zachowywała - mówiła Halina do męża gdy minął okres świąt i
zostali sami.
-
Po prostu ma wszystkiego za dużo i w dupie się jej przewraca -
odparł jej mąż.
Tymczasem
sto parę kilometrów od domu dziadków działy się rzeczy, które
nawet się nikomu nie śniły.
Rodzice
Bożeny coraz częściej zaglądali do kieliszka, a na nią spadały
kolejne obowiązki. Dziewczynka zamykała się w sobie, ale w jej wewnątrzu narastał bunt. Ale co z tego skoro nie mogła nic zrobić, aby
uwolnić się tych ludzi. Pierwszą klasę skończyła z dobrymi
stopniami, lecz zamiast pochwały usłyszała.
-
Można było się bardziej postarać i mieć jeszcze lepsze stopnie.
Po
odebraniu świadectwa następnego dnia wsiadła wraz z rodzicami i
bratem oraz siostrą ojca i jej rodziną w pociąg aby wakacje
spędzić u dziadków. Przemek miał już pięć lat i miał wakacje
spędzić u rodziny Zygmunta, a Bożenka tradycyjnie u dziadków na
wsi. Lecz te wakacje miały być dla niej samej już inne niż
poprzednie.
-
Bożenko jesteś już na tyle duża, że na niektóre rzeczy
mogłabyś sama zarobić - usłyszała.
-
Ale jak to? Przecież są wakacje - próbowała nieśmiało
protestować.
-
Codziennie rano możesz wraz ze mną i dziadkiem iść do lasu na
jagody. I to co uzbierasz sprzedać w skupie albo na targu.
Dziewczynka
widząc, że niewiele ugra zgodziła się. Od następnego dnia
codziennie od godziny szóstej rano ta mała zbierała owoce leśne
przez całe wakacje. Z nadejściem sierpnia nastał czas żniw, a to
było również dobre do zarobienia. W ten oto sposób Bożenka z
wakacji miała niewiele. Rano do lasu później w pole do jednych czy
drugich rolników. Jedynie soboty i niedziele miała wolne, czasem w
tygodniu gdy przejeżdżał wujek Wojtek aby zabrać ją na
trochę do siebie.
Bożenka
lubiła tam jeździć bo tam było dwoje dzieci, w tym mała kuzynka.
Mająca wówczas jakieś dwa latka, a ona lubiła się tą małą
zajmować.
Wakacje
się skończyły i trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości.
Jeszcze przed powrotem do domu dziewczynka pochwaliła się rodzicom,
że przez wakacje zbierała jagody, grzyby oraz, że pomagała w polu
podczas żniw i dzięki temu zarobiła sobie trochę pieniążków.
-
To daj ja ci schowam, abyś nie zgubiła - padło z ust matki. Mała
nie podejrzewając niczego złego dała je matce. Ale jak się
później okazało, był to błąd. Samym błędem było już pochwalenie
się im o zarobionych pieniądzach.
Gdy
dziewczynka upomniała się o swoje po powrocie do domu po raz
pierwszy usłyszała od matki.
-
Nie mam. Przejadłaś je.
-
Ale to były moje pieniążki - mówiła płaczliwym głosem Bożenka.
-
Ty mi jeszcze za mleko nie zapłaciłaś.
Mała
wtedy jeszcze nie wiedziała co matka miała na myśli, a raczej nie rozumiała znaczenia tych
słów.
Bożence
doszły dodatkowe rzeczy do nauki. Była to druga klasa i czas
wielkich przygotowań do pierwszej komunii. Więcej nauki jednak nie
było powodem do mniejszej ilości obowiązków w domu.
Dziewczynka
chociaż już mieszkała rok w Sosnowcu jakoś nie miała koleżanek
ani kolegów. Nie zapraszała do siebie nikogo. Przez to jak
traktowali ją rodzice ona sama stawała się odludkiem. Gdzieś
zaginął uśmiech z jej buzi. Na osiedlu gdzie mieszkała
zaczęto ją wytykać, że jej rodzice piją. Ona sama wiedziała
już, że jest tak naprawdę skazana na siebie samą. Dorośli, na
których myślała, że może polegać również zawiedli. Nie miała
pomocy i wsparcia znikąd. Kiedy matka z ojcem lali ją pasem
ona tylko płakała i czasami po kolejnych razach skórzanym pasem
zastanawiała się co zrobiła złego, że rodzice jej nie kochają.
Były chwile gdy szczerze ich nienawidziła.
-
A może oni mnie adoptowali? - zastanawiała się w takich
chwilach.
W maju była się jej upragniona komunia. Cieszyła się na ten dzień. Wiedziała, że dostanie swój upragniony rower. To był chyba jedyny prezent jaki chciała otrzymać. Liczyła, że to będzie jej. Matka postarała się kupując piękną sukieneczkę, a w dniu komunii pięknie ją uczesała. Tego dnia do Sosnowca zjechała się większa część rodziny od obojga jej rodziców. Wiedziała, że od ojca nie będzie wszystkich, bo w tym samym dniu również jej kuzyn miał komunię. Jak na dziewięciolatkę doskonale to rozumiała. Za to od matki przyjechali wszyscy zaproszeni. Byli dziadkowie, brat matki, siostra z mężem i dziećmi, jednocześnie jej matka chrzestna. Przyjechał nawet jej ojciec chrzestny. Cały dzień zapowiadał się jak najlepiej. Bożenka cieszyła się z otrzymanych prezentów. Złote kolczyki, piękny zegarek, upragniony rower i mnóstwo słodyczy sprawiły, że z jej twarzy nie znikał uśmiech. Kulminacyjnym punktem miał być tort, który upiekła koleżanka matki. I tak też było. No, ale oczywiście w pewnym momencie musiało się wszystko skończyć awanturą, którą wywołali jej rodzice.
Było
już późne popołudnie, gdy rodzice Agaty postanowili wracać do
domu.
-
Agatko my się już będziemy zbierać - padło z ust matki Agaty.
-
Ale już? Przecież jest jeszcze wcześnie - odezwała się młodsza
z kobiet.
-
Dobrze wiesz, że całe gospodarstwo zostało bez opieki, tylko sąsiadka
miała tam zajrzeć przed południem - odezwał się ojciec.
Słowa,
które padły rozwścieczyły Zygmunta, który bez żadnych skrupułów
wyrzucił z siebie.
-
To wypierdalać z mojego domu, wy świniopasy.
Matka
Agaty spojrzała na córkę, która nawet słowem nie odezwała się. Pożegnali się z gośćmi oraz z wnuczką i opuścili w milczeniu
mieszkanie swojej córki i jej męża. To miał być ich ostatni raz
jak przyjechali do nich. Pod wieczór została tylko rodzina
Zygmunta.
Następnego
dnia wróciła dla Bożenki szara rzeczywistość. W ciągu tygodnia
okazało się, że ona nie ma prawa do tych wszystkich prezentów.
Rower miała mieć do podziału z młodszym bratem, pieniądze
przywłaszczyli rodzice. Na nieśmiałe próby proszenia o pieniądze,
zebrane usłyszała.
-
Chyba się zapominasz. To nie ty je dostałaś - mówili oboje, a
matka kolejny raz użyła swojego chyba ulubionego stwierdzenia - Ty
mi jeszcze za mleko nie zapłaciłaś.
Natomiast od ojca usłyszała.
- W tym domu nie ma nic twojego. To co pod moim dachem należy wyłącznie do mnie i matki.
Natomiast od ojca usłyszała.
- W tym domu nie ma nic twojego. To co pod moim dachem należy wyłącznie do mnie i matki.
Dziewczynka
więcej już nie prosiła, to nie miało sensu. Żaden sprzeciw z jej
strony nie był brany pod uwagę. Wręcz przeciwnie jeszcze obrywało
jej się za to.
-
Nie rozumiem, masz wszystko i jeszcze śmiesz narzekać. Skoro tak to
szlaban do końca tygodnia na wychodzenie z domu - usłyszała
jednego razu
CDN...