Było piątkowe popołudnie, gdy Józef siedząc przy kuchennym stole czytał gazetę i czekał na przybycie swojej najstarszej córki wraz z narzeczonym. W pewnym momencie jeden z artykułów przykuł jego uwagę szczególnie.
- W jednym z Warszawskich więzień doszło do bójki między kilkoma osadzonymi. Trzech z nich trafiło do szpitala. Okazało się iż wśród tej trójki jest syn znanego adwokata Włodzimierza D. nijaki Olaf D.
Nasza redakcja dowiedziała się, że winnym całego zajścia jest właśnie syn adwokata. Ponoć wszczął awanturę podczas przebywania na dziedzińcu więzienia. Dwóch rannych już następnego dnia opuściło więzienny szpital, a trzeci z osadzonych jest w ciężkim stanie. W najbliższych dniach Olaf D. ma zostać przewieziony do szpitala miejskiego na Banacha. Lekarze stwierdzili iż mężczyzna ma uszkodzony kręgosłup i prawdopodobnie do końca życia będzie poruszał się na wózku inwalidzkim.
Po przeczytaniu artykułu Cieplak był w szoku. Bo mimo, że ten człowiek stworzył jego córce piekło na ziemi i o mało co, a zabiłby drugiego człowieka było mu go żal, tak zwyczajnie.
- Ile w nim musiało być zła, że nawet osadzenie nie potrafiło go zmienić - rozmyślał.
- Dzień dobry tato - usłyszał, co przerwało jego rozmyślania.
- Witajcie dzieci - odparł.
- Co pan taki zamyślony - pytał Marek siadając obok przyszłego teścia.
Józef podał mu czytaną wcześniej gazetę i wskazał konkretny artykuł.
- Co tam piszą? - dociekała Ula.
Marek streścił jej to co wyczytał. Żadne nie skomentowało tego głośno. Ale również byli w szoku.
Weekend spędzili w Rysiowie, natomiast powrót do Warszawy przyniósł niemiłą niespodziankę. Podjechali pod blok Uli to miał być ostatni tydzień jej mieszkania samej. Od następnej soboty miała zamieszkać wraz z Markiem. Wysiedli z samochodu i objęci powędrowali do jej mieszkania. Na korytarzu zastali matkę Olafa.
- Cieszysz się - usłyszeli zamiast przywitania.
- Zapraszam do środka nie będziemy rozmawiać na korytarzu - odezwał się Marek zamiast Uli i otworzył drzwi od mieszkania.
Kobieta spojrzała pogardliwie na nich oboje i wyminąwszy ich weszła do środka, a tam dała upust swojej złości.
- Pytałam czy jesteś siebie zadowolona? Przez ciebie mój syn najpierw trafił do więzienia, a teraz zostanie kaleką - krzyczała.
- Proszę się uspokoić. To nie moja wina, że pani syn miał problemy z prawem ani tym bardziej, że teraz będzie niepełnosprawny do końca życia - odpowiedziała spokojnie Ula chociaż w środku cała była roztrzęsiona, a w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy. Wciąż milczący Marek postanowił odezwać się.
- Proszę nie obwiniać Uli o to, że Olaf jest takim, a nie innym człowiekiem.
Dębska chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Marek nie dał jej dojść do głosu i rzekł.
- Pani syn doprowadził do utraty przez Ulę pracy, mieszkania. Swoim zachowaniem sprawił iż bała się własnego cienia. Gdyby był taki idealny jak próbuje nam pani wmówić to nie miał by konfliktu z prawem. On wolał narkotyki, alkohol oraz przemoc. No, ale czemu tu się dziwić, skoro takie miał wzorce w domu. A teraz proszę zostawić nas w spokoju i opuścić to mieszkanie.
Dębska opuściła mieszkanie wściekła, ale i zrozpaczona, że nie wskórała nic. Liczyła, że jeśli wykrzyczy Uli w twarz co czuje będzie jej lżej na sercu, a mimo to tak się nie stało. Jej dziecko, jej jedyny syn został kaleką. I mimo, że wiedziała co on robił nie upatrywała w nim winy, dla niej winni byli wszyscy wkoło począwszy od Uli, a skończywszy na jej własnym mężu.
Siedziała na kanapie rozkładając na przysłowiowe części pierwsze całe swoje dotychczasowe życie, które można podzielić na kilka etapów. Pierwszy to czas gdy żyła jej mama. Czas gdy wszystko wydawało się proste i łatwe, pozbawione trosk później nastały dni smutku, rozpaczy oraz obawy. Najpierw śmierć matki i choroba ojca, a później chwile spędzone u boku człowieka, który zamiast być oparciem był podłym, okrutnym draniem. Ten etap w obecnej chwili wydawał się najtrudniejszy. I taki był w rzeczywistości. Będąc w związku z Olafem przeżyła istny koszmar, piekło na ziemi. Bita i poniewierana. Do dziś dnia nie potrafi sobie samej wybaczyć, że była tak głupia i naiwna aby dać się omamić temu człowiekowi. Przez niego straciła znajomych, pracę, mieszkanie i przez krótki moment własne ja. Ale na tej pełnej zawirowań drodze znalazł się ktoś kto pozwolił ponownie uwierzyć jej w samą siebie. Tym kimś jest właśnie Marek. Dzięki jego miłości, dobroci, szlachetności i wielkiemu wsparciu zaczęła być szczęśliwa. Jej skołatane serce ponownie biło radośnie, na ustach można było zobaczyć uśmiech również w jej błękitnych oczach widać było szczęście. Życie u boku Dobrzańskiego było tym etapem, który uważała za najlepszy. On był tym co mogło jej się najlepszego przydarzyć. Przy nim z czasem zapominałam co ją spotkało będąc z Dębskim.
Wspominanie Marka mimowolnie powodowało uśmiech. Tego dnia była w swoim rodzinnym domu bez ukochanego, lecz jutro czekał na nich najważniejszy dzień w życiu. I chociaż Ula od miesiąca mieszkała wraz z Markiem, to chcieli zachować tradycję, dlatego mieli zobaczyć się w kościele przed ołtarzem. Te jej rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Córcia kolacja na stole - usłyszała.
- Dobrze zaraz przyjdę - odparła i po chwili siedziała przy stole wraz z rodziną. Czas ten upłynął w bardzo wesołej atmosferze chociaż tak było zawsze. Wróciła do swojego pokoju i zaczęła wspominać, a w tle było słychać piosenkę Sylwii Grzeszczak "Czerń i biel"
- "Może byś poznał jej twarze dwie
Wczoraj głęboka czerń dzisiaj biel" - właśnie to tak jak u mnie i Olafa oraz Marka i Sylwii. Każde myślało, że zna tę drugą osobę, lecz wyszło inaczej. Oboje mieli dwie różne twarze. Potrafili dobrze udawać. Mam tylko nadzieję, że z nami będzie inaczej. A nawet jestem tego pewna. Wiem, że tylko z Markiem mogę i jestem szczęśliwa.
- O mama ma chyba gości - stwierdził Marek.
- Przecież miała przylecieć Paulina z rodziną - usłyszał - Ale chwila przecież to samochód Sebastiana i w dodatku słyszę Beatkę - mówiła ze zdziwieniem w głosie.
- Masz rację kochanie jest Paulina z rodziną, ale i twoi też są. To miała być niespodzianka dla ciebie, stąd samochód Seby - odparł z radością w głosie, że pierwsza część niespodzianki się udała i miał nadzieję iż druga część również się spodoba. Objął ją i namiętnie pocałował.
Po wspólnie zjedzonym obiedzie wszyscy wyszli do ogrodu i chroniąc się przed promieniami słońca ukryli się w specjalnie wybudowanej altanie. W pewnym momencie Marek wraz z Sebastianem gdzieś znikli by po kilku minutach pojawić się ponownie. Dobrzański doszedł do Uli i klęcząc zaczął.
- Ula od kiedy cię poznałem wiele się wydarzyło dobrego i złego. Więcej oczywiście dobrego. Chcę abyś wiedziała, że zakochałem się w tobie niemal od samego początku i już nie wyobrażam sobie życie bez ciebie. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Kocham i będę cię kochał zawsze. I klęcząc tu przed tobą proszę abyś została moją żoną - mówił wpatrując się w jej błękitne jak morze oczy, trzymając w ręku przepiękny pierścionek.
- Tak zostanę twoją żoną. Ja również bardzo cię kocham i nie wyobrażam sobie abym mogła być z kimś innym - odparła głosem pełnym emocji.
Marek wsunął jej to cudo na palec po czym wstał z kolan i zamykając w swych ramionach przywarł do jej ust. Po chwili wszyscy zgromadzenie gratulowali im.
Po nieprzespanej przez Ulę nocy nastała sobota. Dzień, który miał zapisać się w ich pamięci złotymi zgłoskami. To dziś będą przysięgać przed Bogiem, rodziną i przyjaciółmi sobie dozgonną miłość, wierność i uczciwość małżeńską. W pokoju wisiała już suknia uszyta i zaprojektowana przez samego Pshemko. Z początku Ula miała plan aby kupić suknię w jakimś salonie sukien, ale na tę wieść mistrz wpadł z furię.
- Jeśli, któreś z was moim mili kupi strój ślubny od kogoś innego ja natychmiast odejdę z firmy - krzyczał, a nawet wrzeszczał Pshemko.
Dlatego ich stroje były autorstwa mistrza Pshemko.
Na dwie godziny przed wyjściem do kościoła do Uli przyjechała Paulina. Ona miała być świadkową Uli, a jej mąż świadkiem Marka.
Wszyscy goście zajęli już miejsca w kościelnych ławach. Przy ołtarzu stał pan młody. Ubrany w świetnie skrojony czarny garnitur, śnieżnobiałą koszulę i czekał na swą wybrankę. Wreszcie wierzeje kościoła otwarły się, a w ich świetle ujrzał najpiękniejszą istotę.
Stali powtarzając za kapłanem słowa przysięgi małżeńskiej patrząc sobie prosto w oczy. Przysięgę składali z powagą i przekonaniem co do jej dotrzymania. W końcu ksiądz ogłosił ich małżeństwem i na koniec rzekł.
- A teraz możesz pocałować pannę młodą.
Markowi dwa razy nie trzeba było powtarzać.
- Kocham panią pani Dobrzańska - wyszeptał w jej usta i przylgnął do ust.
- Kocham pana panie Dobrzański - powtórzyła za nim jak echo.
Chwycił jej dłoń i poprowadził środkiem kościoła na zewnątrz, gdzie mieli przyjmować życzenia od przybyłych.
Wesele odbyło się na sali, którą pomogła im załatwić Helena.
Wśród weselnych gości miało nie być Aleksa ani byłej żony Marka. Od ostatniej rozmowy z matką Olafa mieli od nich spokój. Jednym z prezentem jaki otrzymali był dom Heleny, który w całości zapisała na swojego syna i synową.
Wracali z Włoch od Pauliny. Byli szczęśliwym małżeństwem już od ponad sześciu lat. Do Włoch lecieli na chrzciny drugiego dziecka Pauli. Ula miała zostać chrzestną jej synka. Oni sami mieli trójkę swoich. Dwie córki i syna. Ula zaszła w ciążę pół roku po ślubie. Podczas jednego z badań okazało się, że Ula urodzi trojaczki. Ona była przerażona, a Marek od samego początku oszalał na tym punkcie. Dzieci były mieszanką ich obojga. Miały dołeczki w policzkach, błękitne oczy, dziewczynki miały kruczoczarne włosy, a chłopiec miał koloru łuskanego orzecha. Jedynie charakter miały po Uli. Chowały się zdrowo i były oczkiem w głowie rodziców, babci i dziadka.
W ciągu tych sześciu lat wiele wydarzyło się również w życiu innych. Sebastian znalazł miłość swojego życia i też stanął na ślubnym kobiercu.
Tylko Aleks zaszył się gdzieś we Włoszech i słuch o nim zaginął.
Rok po ślubie Marka i Uli do firmy zawitała Sylwia z myślą o podjęciu pracy. Wyszła ponownie za mąż i urodziła jeszcze jedno dziecko, lecz i to małżeństwo nie przetrwało. Na pytanie co miała być robić Marek usłyszał.
- Cokolwiek, potrzebuję pracy aby utrzymać siebie i dzieci. Aleks nie płaci alimentów i ojciec drugiego dziecka również - usłyszał Marek w odpowiedzi.
- Przykro mi, ale nie mam żadnego wolnego wakatu - odpowiedział nawet nie zastanawiając się.
Sylwia wyszła niepocieszona. To był ostatni raz jak Marek widział swoją byłą żonę.
KONIEC