Było kilka może kilkanaście minut po szesnastej kiedy Ula zapukała do gabinetu prezesa.
- Marek już po szesnastej i jeśli nie masz nic więcej dla mnie to chciałam już jechać do domu - mówiła Cieplak.
- Już po szesnastej? - ze zdziwieniem pytał Dobrzański. Ula pokiwała potwierdzająco głową - ale ten czas leci. Oczywiście uciekaj do domu - pożegnali się i każde z nich zaczęło się pakować.
Ula uprzątnęła swoje miejsce pracy, zabrała swoje rzeczy i wyszła z pracy. Marek jeszcze był w biurze, kiedy ta opuszczała budynek. Podszedł do okna, spojrzał przez nie, a widok jaki ujrzał zmroził mu krew w żyłach. Cieplak miała właśnie przechodzić przez jezdnię kiedy jakieś ciemne auto z dużym impetem uderzył w kobietę. Wszystko nagle zdawało się dziać się jak na zwolnionych obrotach a czas wydawał się stać w miejscu. W końcu z jego gardła wydobyło się tylko jedno słowo.
- Ula - odwrócił się i zostawiając wszystko tak jak było wybiegł z biura kierując się w stronę klatki schodowej. Uznał iż szybciej będzie schodami niż czekanie na windę. Droga z gabinetu do miejsca gdzie leżała nieprzytomna Ula wydawała się nie mieć końca.
- Ula otwórz oczy. Ula proszę cię - mówił do swojej asystentki - niech ktoś wezwie pogotowie - krzyczał.
- Już wezwałem panie Marku - usłyszał za plecami głos pana Władka ochroniarza
- Co tu się stało? - dopytywał Sebastian, który właśnie wyszedł z budynku firmy. Jednak nie usłyszał odpowiedzi od przyjaciela skierował swój wzrok w stronę Władka.
- Jakiś szaleniec potrącił panią Urszulę - usłyszał.
Po chwili usłyszeli sygnały pogotowia oraz policji.
- Proszę nas przepuścić - mówił jeden z medyków do Marka.
Stanął z boku i przyglądał się temu wszystkiemu jak prowadzona jest reanimacja Cieplak a po chwili usłyszał pytanie.
- Czy ktoś z państwa widział całe zdarzenie? - pytał jeden z funkcjonariuszy.
- Ula zmierzała w kierunku przystanku autobusowego. Była już na pasach kiedy jakieś auto w nią wjechało - mówił prezes.
- A może pan opisać co to za auto, może zapamiętał pan numer rejestracyjny? - Marek pokręcił przecząco głową i jedynie co powiedział to.
- Wszystko widziałem z piątego piętra. Tam mieści się moje biuro.
- Czy zna może pan chociaż personalia tej pani?
- Tak to Urszula Cieplak i jest moją asystentką - mówił, kiedy wszedł mu w słowo ochroniarz.
- Możliwe, że ta kamera - wskazał palcem na budynek - coś uchwyciła.
W tym samym czasie kiedy policjanci próbowali dowiedzieć się czegokolwiek lekarz wraz z sanitariuszem na noszach wkładali nieprzytomną Ulę do karetki.
- Czy mogę jechać z wami? - zapytał Marek kiedy zauważył ruchy przy karetce.
- A jest pan kimś z rodziny? - usłyszał. Marek okręcił głową przecząco - w takim razie przykro mi, ale tylko ktoś z rodziny może jechać - w tej chwili odezwał się Olszański.
- Jestem kuzynem.
- W takim razie może pan z nami jechać. Proszę usiąść tu z boku.
- Do którego szpitala jedziemy? - dopytywał.
- Na Bursztynową.
Kilka minut później do Olszańskiego dołączył Marek.
- Czy coś już wiadomo? - dopytywał jak tylko podszedł do przyjaciela.
- Operują ją teraz - odpowiedział.
- Może powinienem zadzwonić do jej rodziny? - zastanawiał się.
- A znasz do nich numer? - dopytywał kadrowy. Marek przecząco pokręcił głową - sądzę jednak, że policja sama to zrobi - Sebastian się nie mylił.
W tym samym czasie kiedy ci dwaj czekali pod salą operacyjną pod dom w Rysiowie podjechał radiowóz.
- Dzień dobry panu sierżant Domagała oraz starszy sierżant Pawlik.
- Dzień dobry panom w czym mogę pomóc?
- Chcieliśmy poinformować o wypadku pańskiej córki - usłyszał starszy mężczyzna.
- To nie może być prawda. Ula jest w pracy - mówił przerażony Cieplak i drżącą dłonią próbował wybrać jej numer, ale nie odbierała.
- Panie Cieplak to jest prawda. Pani Urszula została potrącona na pasach tuż po wyjściu z firmy - usłyszał.
- Muszę do niej jechać. W którym jest szpitalu? - dopytywał - funkcjonariusze udzielili odpowiedzi i wrócili do radiowozu. Cieplak poprosił syna aby ten poszedł do Szymczyków i poprosił syna sąsiadów Maćka aby go zawiózł do Uli.
Po niespełna godzinie byli już na miejscu. Kiedy mężczyźni byli już na piętrze gdzie znajdowała się sala operacyjna właśnie otworzyły się drzwi. Ujrzeli łóżko, na którym leżała nieprzytomna Ula. Cieplak doszedł do niej i zaczął szlochać.
- Córcia - wydusił z siebie nim doszedł do niego lekarz.
- Przepraszam pana, ale musimy zawieźć pacjentkę na salę.
- To moja córka, czy może mi pan powiedzieć co z nią?
- Zapraszam do siebie do gabinetu, za około kwadrans. Tam wszystko panu powiem - usłyszał od medyka.
Minęło niewiele więcej jak Józef Cieplak siedział w gabinecie ordynatora oddziału i słuchał tego wszystkiego co mówił lekarz.
- Sam wypadek wyglądał na dość poważny, ale w rzeczywistości nie jest aż tak źle. Córka ma złamaną nogę, potłuczone żebra to zapewne od uderzenia samochodem.
- Ale dlaczego ona jest nieprzytomna?
- Musieliśmy wprowadzić córkę w śpiączkę farmakologiczną z powodu wstrząśnienia mózgu od uderzenia głową o asfalt - wyjaśnił lekarz.
- Jak długo będzie w tej śpiączce - dopytywał ojciec Uli.
- Myślę, że nie dłużej jak dwa dni. Jeśli w tym czasie nic się złego nie wydarzy to będziemy mogli ją wybudzać - mówił ordynator.
- A czy ja mogę do niej wejść?
- Ale tylko na krótką chwilę. Córka jest zaopiekowana i nie widzę sensu aby tu pan siedział. Jeśli będzie się coś działo to damy znać telefonicznie - Cieplak pokiwał głową, podziękował medykowi. Pożegnał i udał wprost na salę, gdzie leżała jego najstarsza córka.
Po drodze minął Dobrzańskiego z Olszańskim, którzy rozmawiali z dwoma mundurowymi. Jednak nie zwrócił na żadnego z nich większej uwagi.
- Córcia, moja biedna - mówił do niej Cieplak głaszcząc po dłoni. Posiedział jeszcze kilka minut i opuścił salę obiecując, że jutro ją odwiedzi.
Szedł korytarzem przygarbiony ze spuszczoną głową kiedy usłyszał za sobą czyjś głos. Odwrócił i ujrzał młodego mężczyznę.
- Dzień dobry panie Cieplak. Nazywam się Marek Dobrzański. Co z Ulą?
- Dzień dobry. Ula jest wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną, ma wstrząśnięcie mózgu, złamaną nogę oraz potłuczone kilka żeber. A pan może powiedzieć mi się stało?
- Ula wyszła z pracy tak jak zawsze. Ja zostałem jeszcze. Całe zdarzenie widziałem z okna. Ula weszła na pasy kiedy to auto pojawiło się - mówił Dobrzański - ale proszę być spokojnym policja już się zajęła tą sprawą. Całe zdarzenie wydarzyło się pod firmą a tam jest monitoring. Z pewnością szybko znajdą tego co to zrobił - próbował jakoś uspokoić starszego mężczyznę - może odwiozę pana do domu? - zaproponował Marek.
- Nie, dziękuję. Przyjechałem z sąsiadem, który czeka na mnie - podziękował Cieplak i pożegnał się.
Paulina niecierpliwie czekała na swojego gościa w jednej z restauracji na obrzeżach miasta.
- No wreszcie jesteś - wysyczała przez zęby.
- Musiałem jeszcze coś załatwić.
- Mam nadzieję, że wykonałeś zlecenie.
- Oczywiście. Wszystko zgodnie z planem.
- To bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że ty Paulino również dotrzymasz danego słowa.
- Jak najbardziej. Tak jak było umówione jeszcze dziś dostaniesz przelew.
- Synu coś ty taki niewyraźny? Czy coś się stało? - dopytywała go matka kiedy przyjechał do rodzinnego domu.
- Ula miała wypadek - odparł.
- O rany. Jak to się stało? Kiedy? - dopytywała Dobrzańska.
- Dzisiaj po pracy. Jakiś idiota z całym impetem w nią wjechał na przejściu dla pieszych - wyjaśnił.
- O czym a raczej o kim ty mówisz? - zapytał senior Dobrzański, który wyszedł ze swojego gabinetu i usłyszał tylko ostatnie zdanie.
- Marek mówił o pani Urszuli. Miała wypadek - wyjaśniła mężowi Helena.
- Ale jak to wypadek? - również senior był w niemałym szoku. Marek kolejny raz tego dnia opowiadał co się wydarzyło pod firmą. Kiedy już skończył mówić o Cieplak przeszli na temat Febo oraz tego wszystkiego co miało miejsce.
- Od Turka dowiedziałem się, że Febo knuł wraz z Włochami jak się nas pozbyć z firmy pozbywając nas udziałów. Również Paulina miała w tym swój nie mały udział. Ta za namową Aleksa miała dogadać się z tym Ruskim. Z tego co wywnioskowałem to właśnie te ukryte dokumenty są dowodami na ich przekręty - mówił junior.
- W takim razie musimy tylko czekać na wiadomość od adwokata czy jest zgoda prokuratora aby móc je zdobyć. Myślę jednak, że to już tylko kwestia czasu. I będziemy mogli postawić tę dwójkę przed sądem - usłyszał.
- A ja wiecie zastanawiam się co my im takiego złego zrobiliśmy, że tak nas nienawidzą - mówiła ze smutkiem w głosie Helena - daliśmy im tyle miłości ile tylko mogliśmy. Dach nad głową, wykształciliśmy. A oni chcą nas okraść i pozbawić tego wszystkiego na co pracowaliśmy latami. Traktowaliśmy jak nasze własne dzieci. Równie dobrze mogli trafić do sierocińca - kontynuowała seniorka.
- Mamo nie warto się tym już martwić ani przejmować. Najwyraźniej oni już tacy są. Podłość i nienawiść to oni chyba mają we krwi. Teraz tylko musimy im to wszystko udowodnić i zamknąć na długie lata tam gdzie ich miejsce - mówił młody Dobrzański. Ale jak widać było nie pocieszyły te słowa jego matki.
- Marek ma rację Helenko. Nie warto już rozpaczać nad tym wszystkim. Oni najwyraźniej nie potrafią uszanować tego co dla nich robiliśmy przez ten cały czas - próbował uspokoić swoją żonę Krzysztof. Lecz chyba nie do końca to się udało obu Dobrzańskim. Helena bardzo to przeżywała. Nie potrafiła zrozumieć postępowania rodzeństwa Febo. Postanowił, że jeśli tylko dojdzie do spotkania z nimi to spróbuje się tego dowiedzieć.
Następnego dnia w firmie pojawiła się nijaka Beata, koleżanka Uli.
- Dzień dobry nazywam się Beata Kob i jestem znajomą Uli Cieplak. Wczoraj do południa dzwoniła do mnie i mówiła abym dzisiaj tu przyszła - mówiła do Marka.
- Dzień dobry, Marek Dobrzański. Tak pamiętam rozmawiałem o pani z Ulą, która poleciła panią na stanowisko mojej sekretarki. Jeśli wciąż jest pani chętna podjąć tę pracę to stanowisko czeka.
- Oczywiście, że jestem gotowa podjąć tę pracę niemalże natychmiast. Jest tylko jeden problem. Mianowicie mam małe dziecko, które samotnie wychowuję. I stąd moja prośba aby dał mi pan czas kilku dni, abym mogła znaleźć jej miejsce w jakimś przedszkolu - mówiła kobieta.
- Nie wiem czy Ula pani wspominała, ale nasza firma współpracuje z jednym z Warszawskich przedszkoli znajdujących się dwie ulice dalej od nas. Dzieci naszych pracowników mają tam zapewnione miejsca. A my jako firma pokrywamy koszt pobytu - wyjaśnił i dodał - więc jeśli jest pani zdecydowana na podjęcie tej pracy to najdalej za dwa dni będzie mogła ją zacząć - Beacie aż zabiło mocniej serce. Wreszcie poczuła, że teraz będzie jej łatwiej i pomału zacznie stawać na nogi. Miała już serdecznie dość tej swojej biedy i oglądania każdego grosza trzy razy. Wiele razy to Cieplaki jej pomagali. Teraz również dzięki Uli znalazła wreszcie zatrudnienie i to dodatkowo nikt nie robił problemu, że ma małe dziecko. O wysokości zarobku nie wspominając.
- Bardzo panu dziękuję i obiecuję wywiązywać się ze swoich obowiązków jak najlepiej. Mam nadzieję, że nie zawiodę - mówiła z błyszczącymi od łez oczami.
- W takim razie proszę ze mną. Pójdziemy teraz do kadr. Tam dostanie pani wszelkie dokumenty do wypełnienia, potrzebne do przyjęcia. Jutro kiedy pani je przywiezie będzie czekać umowa do podpisania.
- Czy do przedszkola mam również coś wypełnić? - dopytywała.
- Nie ma takiej potrzeby. My z dniem podpisania umowy z panią o pracę zgłaszamy do placówki kolejne dziecko.
Podchodzili do gabinetu z napisem "Kadry" kiedy usłyszeli podniesiony męski głos.
- Proszę tu chwilkę poczekać. Dowiem się tylko czy wszystko w porządku - zwrócił się prezes do kobiety.
- Seba co jest? - dopytywał Marek przyjaciela po wejściu do biura, tym samym przerywając mu rozmowę.
- Dzwoniła do mnie Violka. Jak zwykle wyprowadzając mnie z równowagi. Dodatkowo ma kolejny powód aby wydzwaniać. Wczoraj wieczorem rozstałem się z nią. Miałem już serdecznie dość jej - mówił - ale ty zapewne z jakąś sprawą a ja ci tu truję o swoim życiu.
- Tak przyszedłem do ciebie wraz z koleżanką Uli, która zajmie stanowisko po Violetcie - otworzył drzwi i zaprosił do środka przyszłą sekretarkę - proszę daj pani Beacie wszelkiego rodzaju druki do wypełnienia. A na jutro przygotuj umowę oraz zgłosisz do przedszkola aby wpisali na listę nowe dziecko.
- Oczywiście już daję - zwrócił się do przyjaciela i chwycił w dłoń segregator, z którego zaczął po kolei wyjmować odpowiednie druki - proszę - podał je Beacie.
CDN...